6. Fioletowy puchaty zeszyt

434 15 0
                                    

Scott

Całą drogę do miejsca, w którym wszystko się zaczęło przejechaliśmy w ciszy, zapakowaliśmy się w dwa auta i nawet nie czekając od razu tam ruszyliśmy. W moim samochodzie jechał Jason z Jordanem. Reszta pojechała drugim autem z Nicholasem. Byli tak samo jak ja przytłoczeni myślami. Jakby wydarzenia, które ciągnęły się przez cały rok nagle stanęły w miejscu, a nam uświadomiono jak wielką gafę popełniliśmy. Z jednej strony chciałem żeby to wszystko okazało się prawdą, że Madeline nie stała się osoba, za którą ją mieliśmy, ale z drugiej strony jeżeli okazało by się, że to ona wysyła nam te liściki i groźby w nich zawarte straciłbym wiarę we wszystko. Wtedy chyba naprawdę poddałbym się ostatecznie.

Od momentu, w którym dostałem telefon od Jake o anonimowych groźbach do Amary przyjechałem niemal od razu, dziewczyna choć zawsze otoczona grubą warstwą skorupy tym razem posypała się na naszych oczach. Była przerażona, kto by nie był. Naprawdę wierzyłem, że nad Reedwood City ciąży jakaś klątwa nawet na tych, którzy są tu na chwilę. I to już nie była zabawa i kolejne żarty, bo właśnie te żarty stały się rzeczywistością. Kiedy Jake powiedział o swoich podejrzeniach zaniemówiłem. Nie byłem w stanie uspokoić własnych myśli. Na początku byłem wściekły na dziewczynę, bo jak daleko chciała się jeszcze posunąć. Zrobiliśmy wszystko co chciała, daliśmy jej spokój nie szukaliśmy jej po prostu o niej zapomnieliśmy. Częściowo. Ale kiedy drogą dedukcji połączyliśmy fakty i była możliwość, że zarówno te małe gówniane groźby jak i list, który wysłała nam ponad rok temu okaże sie że nie był napisany przez nią nie wiem czy będę sobie w stanie wybaczyć to wszystko co o niej powiedziałem i co o niej sądziłem.

- Idziecie? – odezwał się Jordan, który właśnie opuszczał mój samochód. – Scott? – ponowił pytanie tym razem zwracając się po imieniu.

Byłem tak zamyślony, że nawet nie zorientowałem się iż od dobrych kilku minut siedzę w samochodzie pod jej domem, pod domem Torresów do którego swego czasu przychodziłem niemal codziennie.

- Jason? – ponowił zwracając się do chłopaka obok, którego nawet nie zauważyłem byłem tak pogrążony we własnych myślach. Jednak nie byłem w tym sam. Tak samo jak ja był w innym świecie i nad czymś intensywnie myślał. W ostatnim czasie byliśmy do siebie podobni, gryzło nas coś od środka i siedzieliśmy w tym samym gównie.

- Zaraz przyjdziemy. – odparłem za nas oboje, kiedy mój towarzysz w samochodzie nadal milczał. Kiwnął głową na znak zgody i oddalił się do drzwi wejściowych, które właśnie otworzył Jake i wszyscy po kolei zaczęli za nimi znikać. – Co jeśli się myliliśmy? – zwróciłem się do przyjaciela.

- Nie wiem. – wyszeptał całkowicie bez emocji. Czułem, że coś jest na rzeczy, coś go ewidentnie trapiło, ale ja nie chciałem ciągnąć go za język. Jason był typem osoby, która nie żali się ze swoimi problemami na prawo i lewo, nawet przyjaciołom. Musi poradzić sobie z nimi sam, a dopiero wtedy zaczyna o nich mówić głośno. Szanowałem to, ale chciałem żeby wiedział iż i tak mógł na mnie liczyć w każdej sytuacji.

- Gdybyś potrzebował pogadać, wiesz gdzie mieszkam.

- Dzięki. – rzucił krótko. – Jeśli się myliliśmy przejdziemy przez to razem. Chciałbym żeby to okazało się prawdą. – westchnął ciężko.

- Ja też. Tak naprawdę nigdy o niej nie zapomniałem. – wyszeptałem mając nadzieję, ze nie słyszy, ale usłyszał poczułem jego nerwowy ruch.

- Ja też. – odpowiedział tym samym co ja wcześniej. On też.

Ta rozmowa chociaż niepozornie normalna, to poczułem jakbyśmy naprawdę otwierali swoje zamknięte w puszcze serca. Byliśmy zamknięci w sobie, nie okazujący uczuć, a ta rozmowa sprawiła, że poczułem jakby coś do mnie wróciło, kawałek mojej duszy. Nadzieja ponownie została rozpalona. Tylko role ponownie się odwróciły. Jeszcze niedawno to ona byłaby na moim miejscu sugerując się nadzieja, a teraz to ja siedziałem pod jej domem mając nadzieję, że wszystko złe co o niej myślałem stanie się jednym wielkim kłamstwem. Wtedy jeszcze nie wiedziałem jak wielkim kłamstwem i jak bardzo pociągnie nas w dół. Nie wiedzieliśmy, w którym miejscu przestać wkładać kij w mrowisko, byliśmy zachłanni chcieliśmy włożyć go do samego końca niszcząc cały środek i to nas zgubiło.

Lost hope I Zakończone IWhere stories live. Discover now