19. Znajome ciepło

552 13 3
                                    

Madeline

Podniosłam się na drżących nogach z chodnika, kiedy drobne krople deszczu zaczęły kapać na moje ciało. Na zewnątrz choć przyjemnie ciepło to mokre krople, których z każdą sekundą przybywało coraz więcej wywołało uczucie zimna. Zmoknięcie i brak schronu nie było mi potrzebne, aby następne parę dni odchorować ten wypad. Tylko sarkazm jeszcze trzymał mnie jakoś przy zdrowych zmysłach. Bardzo nie chciałam wchodzić do tego przydrożnego baru, nie wyglądał przychylnie a już na pewno nie był miejscem, do którego codziennie przychodziły głupie i naiwne dziewczyny jak ja, które własny mąż postanowi wyrzucić z samochodu na pewną śmierć. Może przesadzałam z tą śmiercią, ale naprawdę byłam przerażona i w tej chwili naprawdę całkowicie bezradna. Gdybym chociaż miała ten głupi telefon. Oczywiście mogłam pójść do baru i pożyczyć telefon, ale do kogo miałabym zadzwonić? Do Milesa? Taka opcja nie wchodziła w grę. Byłam zbyt dumna i wolałam tutaj umrzeć, niż poprosić go by po mnie zawrócił. Miał na to pieprzone kilka godzin. Bar wyglądał na jakieś podejrzane miejsce spotkań okolicznych gangów, moja głowa działała na zdwojonych obrotach. Na pewno nie przychodzili tu porządni ludzie, okoliczne ćpuny i ich dostawcy.

Na zewnątrz rozpadało się już na dobre. Odbiłam się niechętnie od przemokniętego asfaltu, w którym zaczynała robić się już potężna kałuża. Otworzyłam drzwi od baru i od razu nad moją głową rozbrzmiał dźwięk dzwoneczka informującego, że ktoś się zjawił. Czy ktoś naprawdę nadal używa takich przestarzałych metod. Przypominało to bardziej wejście do jakiegoś badziewiaka niż do baru, chociaż ten bar też taki był. Tym razem w progu zawitałam ja, a już na pewno nie potencjalny klient, który zostawi tutaj ostatni resztki pieniędzy. Na samym wejściu uderzył we mnie smród stęchlizny, papierosów i alkoholu. Bar nie należał do pierwszej nowości, co wiedziałam już przed samym wejściem tu, lecz wnętrze nie różniło się niczym od tego co było widać z zewnątrz. Skrzypiąca drewniana podłoga z gdzieniegdzie porobionymi małymi dziurami, ciemne ściany pokryte jakimś tandetnymi tapetami z różnymi napisami zrobionymi zapewne przez ludzi wpadających tu. Niektóre były lekko obraźliwe, a jeszcze inne dość zbereźne, miałam ochotę zwymiotować na samą myśl. Miejscami tapeta była pozaginana i odklejała się od ściany, a miejscami nie było jej wcale, pozostała tylko dziura w ścianie. Żyrandole z żółtą jarzeniówka, które co jakiś czas dziwnie przygasały i wydawały z siebie upiorne dźwięki ponadto drewniane stoły na pewno nie pierwszej nowości, wyglądały niczym wyciągnięte ze średniowiecznych knajp. I centrum tego miejsca bar, znajdujący się po mojej lewej stronie, przy którym stał jakiś facet zapewne pracownik tego wspaniałego przybytku, a co najwyżej właściciel.

Niepewnie ruszyłam w jego stronę. Chcąc nie chcąc nie miałam wyboru. Stanęłam przed barem, mężczyzna zdawał się nie być wcale zainteresowany moją osoba, co trochę nadało mi pewności siebie. Im mniej mi się przyglądał, zwracał na mnie uwagę tym czułam się bezpieczniej.

- Ale się rozpadało, co nie? – zwrócił się w moim kierunku, kiedy usiadłam na starym drewnianym stołku przy barze. Skinęłam głową na gest zgody. Spojrzałam w stronę okna i naprawdę lało jak cholera. Jeszcze bardziej niż przed tym jak przekroczyłam próg tego miejsca.

- Jak nazywa się miejscowość, w której jesteśmy? – zapytałam mężczyzny, a ten tylko skrzywił brwi i spojrzał na mnie w końcu jak na jakąś wariatkę. Domyśliłam się, że moje pytanie było idiotyczne, jakbym co najmniej była przybyszem z innej planety, ale ja naprawdę nie miałam pojęcia gdzie się znajduję. – Pytam poważnie. – dodałam, kiedy milczał i przyglądał mi się ze zdziwieniem.

- W Woodside.

Byłam poza miastem, jak ja miałam wrócić do domu. Kojarzyłam to miasto, w końcu graniczyło z Reedwood City, ale poruszanie się między miastami było możliwe tylko samochodem, ciężko było tu o jakąkolwiek komunikację. I tak naprawdę nie wiedziałam w jakim konkretnie miejscu jestem i jak stąd daleko do domu. No właśnie słowo dom, nabrało całkowicie innego znaczenia. Myślałam o ciepłym domu, miękkim łóżku, gorącej kąpieli ale zaczęłam się też zastanawiać, czy ja mam gdzie wrócić. Może miał nadzieję, że umrę na tym polu i jego zawroty głowy ustaną, a problem raz na zawsze zniknie, przecież nikt nie będzie mnie szukał.

Lost hope I Zakończone IOù les histoires vivent. Découvrez maintenant