12. Pistolet na mojej dłoni

275 12 4
                                    

Scott

Nadszedł dzień rozprawy. To był długi tydzień, w którym wszyscy moi pracownicy i ja zmobilizowaliśmy się, aby znaleźć jakieś luki gdyby Weston zamierzał grać nie czysto, problem polegał na tym, że nie znaleźliśmy absolutnie nic. Był czysty jak łza, aż zaczynałem sam mieć wątpliwości co do tego wszystkiego. Nawet jednego zgłoszenia o przejechaniu na czerwonym świetle czy prowadzeniu po pijaku. Tacy jak on czuli się bezkarni, ale to było niemożliwe, żeby nie było dosłownie nic. Nawet na najbardziej skrywana tajemnice przed laty istnieją jakieś dowody. Internet jak i policyjna baza danych świeciły pustkami. Wyglądało to tak jakby ktoś specjalnie pozbył się dowodów, które mogłyby mu zaszkodzić. Coś mi tu nie grało. Nie ma żadnego uczciwego polityka, a tym bardziej nie uwierzę, że mógłby być nim on.

Obudziłem się w beznadziejnym nastroju, a pogoda za oknem również nie rozpieszczała. Lało jak cholera, głośne krople deszczu odbijały się od asfaltu i od dachów samochodów zaparkowanych pod blokiem. Coś mi podpowiadało, że ten dzień nie będzie tak udany jakbym chciał. Wynająłem naprawdę świetnego adwokata, z polecenia Jake'a. Gość był świetny, uważał że mamy wygraną w kieszeni. Stwierdził, że nie wie co musieli by znaleźć tamci, żebym to ja został winny temu wszystkiemu. Jednak oskarżycielem był nie kto inny jak sekretarz generalny stanu, a jego adwokatem był największy intrygant i manipulant w jednym. Nie wierzyłem w przypadki i nie chciało mi się wierzyć, że nie wyciągną jakiegoś asa z rękawa. Gdybym przegrał sprawę zapewne musiałbym zapłacić grzywnę i zadośćuczynić temu debilowi za całą sprawę. Było mnie stać na to wszystko, jednak gdybym to ja przegrał to ucierpiałaby na tym moja firma, a wszystko nad czym tak ciężko pracowałem osłabło by z dnia na dzień. Tylko dlatego byłem zmotywowany, aby to wygrać a w dodatku napędzało mnie to, że chciałem w końcu utrzeć nosa temu kretynowi.

- Denerwujesz się? – zapytała zachrypniętym głosem Maya.

Dziewczyna leżała obok mnie przewrócona na bok i spoglądała na mnie swoimi dużymi, ale teraz zaspanymi oczami. Musiała dopiero co się przebudzić. Moje myśli były aż tak głośne, że były w stanie obudzić nawet zmarłego.

- Trochę. – westchnąłem przekręcając się na drugi bok, aby również leżeć w jej kierunku i móc na nią patrzeć. – Po prostu nie wiem co oni kombinują. Wiesz nie bez powodu ściąga się prawnika z drugiego końca kontynentu a w szczególności takiego który za mną nie przepada i na odwrót.

- Pochodzi z tego miasta, może po prostu się znają. – zasugerowała.

- Skąd wiesz, że stąd pochodzi?

- Skoro się znacie, to raczej oczywiste. – uśmiechnęła się lekko.

- Nie ma w pobliżu innych prawników? – zakpiłem. – Mógł sobie ściągnąć nawet adwokata samego prezydenta, ale nie kurwa on musiał akurat jego. On zrobi wszystko aby mnie zniszczyć. I to już nie jest tylko zwykła rozprawa. To wojna.

- Scott. – zaczęła powoli Maya. – Przecież wiesz, że to nie były twoje narkotyki i jesteś niewinny. Za niewinność nie skazują ludzi.

- Chyba, że za przeciwników masz łgarzy i manipulantów. – warknąłem przewracając się na plecy i zakładając ręce na klatce piersiowej.

- Masz świetnego prawnika. Sam mówiłeś, że wie co robi i mówi. A w dodatku wydaje się być konkretnym gościem. – dodała podnosząc się do pozycji siedzącej, a ja zrobiłem to samo.

- Nie zdaje sobie sprawy z kim przyszło mu się mierzyć.

- Przestań. – dodała przesuwając się z jednego końca na łóżka w moją stronę.

Objęła mnie od tyłu swoimi drobnymi ramionami i pocałowała w policzek. Kiedy chciała się odsunąć złapałem jej dłonie swoimi i przyciągnąłem, aby nadal zajmowała tą samą pozycje. Lubiłem czuć, że ktoś przy mnie jest i mnie wspiera. Ona to robiła. Słuchała mnie i doradzała, oczyszczała atmosferę chichocząc się i rzucając jakimś słabym żartem, który o dziwo stawał się pokrzepiający. Przypominała mi kogoś i być może dlatego każdego dnia miałem siłę podnieść się z łóżka i prężnie działać. Przypominała mi kogoś ze sposobu bycia, mówienia lecz kiedy patrzyłem jej w oczy nie widziałem w niej tej osoby, którą chciałbym ujrzeć. To były dwa różne spojrzenia, jedno pełne determinacji a drugie pełne uroku, tylko które należało do niej, a które chciałem widzieć?

Lost hopeWhere stories live. Discover now