37. Witam Monetów

244 12 8
                                    

Nie zasnąć już od ponad dwóch godzin. Przekręcałam się z boku na bok i jeszcze raz. Wreszcie wstałam i spojrzałam na zegarek , który dostałam od ojca.
Piąta rano.
Wyszłam z pokoju i poczułam dziwną chęć by pójść do gabinetu Vincenta. Na cienkich nogach przeszłam przez rezydencję. Zobaczyłam , że jakaś obca mi osoba , wchodzi do pomieszczenia . Przystanęłam przy drzwiach i nasłuchiwałam.
- Witam Monetów - powiedział nieznajomy z kpiną w głosie. - Przepraszam , że tak wcześnie się zjawiłem.
- Do rzeczy - warknął ojciec.
- Dobrze wiecie czego chcę - odparł mężczyzna.
- A ty dobrze wiesz , że tego nie dostaniesz - odpowiedział Vincent , lodowatym tonem.
- Więc po co tu przychodzisz ? - pyta Will , a ja słyszę , że jest poddenerwowany.
- Zabawne. Chyba jednak o czymś zapomnieliście - wzdrygnęłam się , bo głos nieznajomego nie należał do tych najmilszych. - Ciekawe jak by zareagowała Hailie Monet , gdyby się dowiedziała ,  że jej kochana rodzina , wiedziała o tym , że jej matka i babka zginą. Ciekawe jak by zareagowała gdyby się dowiedziała Vincencie , że zamiast je ratować to stałeś i biernie obserwowałeś to wszystko. Co więcej , przecież się na to zgodziłeś.
Zamarłam.
Nie ,  nie , nie i jeszcze raz nie.
To nie może być prawda.
- Och czyżbyś swojej córce nie powiedział o tym Camdemie ? - kpina w głosie mężczyzny była aż za duża , że zdawała się być namacalna. Ja nadal tam stałam , a po mojej twarzy leciały łzy.
To jakiś okrutny żart.
- Nie zrobiłbyś tego - ojciec jednak traktował to w 100 % poważnie.
- Przekonaj się - odpowiada mężczyzna.
Czy ja zaufałam i pokochałam morderców ?
Cofnęłam się o krok. A potem kolejny. Rzuciłam się biegiem do mojego pokoju. Jak w amoku spakowałam do torby całą gotówkę jaką miałam , jakieś ciuchy i broń. Spojrzałam na ochroniarza , który na szczęście pracował już dla mnie.
Tak mi się przynajmniej na tą chwilę wydawało.
- Idziemy - szepnęłam. Przeszłam przez podjazd naszej rezydencji i spojrzałam na wielką bramę , która była przede mną. Pamiętam jak kiedyś grałam z Dylanem w prawda czy wyzwanie. Kazał mi wtedy przejść przez szczebelki tej bramy , a mi się udało.
To było jeszcze przed tym jak się dowiedziałam , że mogli sprawić by dwie najważniejsze dla mnie osoby nadal żyły.
Już miałam to robić , ale ktoś odciągnął mnie , a ja potem zobaczyłam , że to ludzie moich braci. Upadłam , lecz i tak to nic nie dało , bo dwójka mężczyzn , nadal mnie trzymała.
- Czy to to moja ukochana córeczka , właśnie próbuje uciec z domu ?- spytał tata , który stał nade mną . Ukucnął przy mnie i obdarzył mnie tym samym delikatnym uśmiechem co zawsze. Teraz jednak doszukiwałam się w nim oszustwa.
Czy każdy jego uśmiech kłamstwem ? Każde jego słowo , było fałszywe? Czy jego zachowanie było obłudą ?
- Usłyszałeś coś , czego nie powinnaś słyszeć. Choć królewno , wrócimy do środka , uspokoisz się i na spokojnie porozmawiamy , dobrze ? Szargają tobą emocje , to zrozumiałe , ale nie rób niczego głupiego moja Hailie , zwłaszcza , że możemy to  wszystko sobie bez nerwów  wytłumaczyć.  - mówi spokojnie , gdy ja znów próbuje się wyrwać.
- Puszczajcie mnie - syczę do ochroniarzy , którzy nadal mnie mocno trzymają.
- To jak będzie ? Idziesz ze mną sama , czy mam cię tam zanieść siłą  ? -
Nie rozpoznaje własnego ojca.
Gdzie zniknął mój kochany i opiekuńczy tata ?
Nie zamierzam wracać do domu , ale mimo to kiwam głową , bo w głowie kiełkuje mi pomysł , który jest zupełnie idiotyczny , ale przynajmniej nie będę mogła sobie zarzucić , że nie próbowałam. Ojciec daje znak ochronię , a ta mnie puszcza. Ja rzucam się biegiem w stronę bramy , zupełnie ignorując Cama. Nie mam z nimi szans , ale przez chwilę , przez dosłownie ułamek sekundy pojawia się u mnie głupia nadzieja , że się uda. Ktoś mnie jednak łapie za szyje i wstrzykuje mi coś. Czuję , że zimna ciecz rozlewa się po moim układzie krwionośnym , gdy coraz trudniej jest mi się poruszać.
Czy to środek usypiający ?
Nie , to nie to. To tak zwana kurara. Jest wytwarzana z kory takiego drzewka w Azji i sprawia , że pacjent nie może się poruszać , ale jest świadomy. Rozpoznaję ją po charakterystycznym zapachu , który teraz się unosi teraz w powietrzu. Czuję , że upadam na ziemię , ale nie mogę nic zrobić. Tak samo , jak nie mogę już się wyrwać , kiedy tata delikatnie mnie podnosi. Teraz moja głowa , leży na jego kolanie , a ja nie mogę nawet wygłosić sprzeciwu słowami. Jedynym dowodem wspomnianego sprzeciwu jest to , że po mojej twarzy płyną łzy.
- Ciii królewno , nie płacz - ściera z mojego policzka jedną łzę. - Popełniłaś błąd , ale zawsze możesz go naprawić. To nic takiego. Ważne tylko byś wyciągnęła z tego lekcję i czegoś się nauczyła - szepcze. Jego głos jest teraz taki miły i spokojny , jak by wcale nie był zamieszany w to , że moja mama i babcia nie żyją. Gdy powoli bierze mnie na ręce mam ochotę krzyczeć , drzeć się i wierzgać , ale przez toksynę , która krąży po moim ciele , nie jestem w stanie tego zrobić. Mogę tylko patrzeć i biernie obserwować to jak wnosi mnie do domu , kładzie na kanapie i przykrywa kocem. Nie wiem ,na ile dostałam dawkę , ale sądząc po wielkości strzykawki i to jak długo ten gość trzymał igłę wbitą w moją skórę , zgaduję , że na nie mniej niż godzina lub dwie.
- Królewno ...

Hejka serduszka ! I powiedźcie mi , że się tego spodziewaliście ! No nie uwierzę wam ! Żem wymyśliła sobie co nie ? A były miniaturowe podpowiedzi w ostatnim rozdziale , były ! I pisałam na tablicy , że coś się odjebie ( PS : polecam zaglądać raz na jakiś czas na tablicę , bo czasami wlatują spoilery , jakieś tam polecajki lub zapowiedzi. Szukam ostatnio fanfików z RM do poczytania , więc jak macie jakieś fajne do polecenia to piszcie mi je tam ) I ja wiem , że ta toksyna brzmi jak bym ją sobie wymyśliła , ale ona naprawdę istnieje , wygooglujcie sobie i naprawdę właśnie tak działa. 
Tymczasem jeżeli doczytałxś do tego momentu to w komentarzu napisz ,,Pizza" , bo to zawsze robi mi dzień.
Bajo !
Autorka

Najważniejsza ( Rodzina Monet )Where stories live. Discover now