Chapter 48

70 7 41
                                    

Ezra nie wiedziała, gdzie powinna się podziać. O tej porze uczniowie byli rozsypani na błoniach, pomimo zimowego powietrza i opadów śniegu. Z Krypty dopiero co wybiegła, chcąc zachować twarz i nie rozpłakać się, pokazując, jak bardzo zabolały ją słowa Ominisa. Myślała, że się przyjaźnią, że może między nimi nawiązywała się naprawdę jakaś silna więź. A ten pocałunek po imprezie? Jego troska? Czy to wszystko było grą? Potrzebowała się wypłakać, dać upust emocjom, ale obawiała się, że starożytna magia w jej ciele wyrwie się i doprowadzi do katastrofy.

Zbiegła schodami do oddalonego od zamku kilka minut hangaru z łodziami. Na szczęście nikt nie zaglądał tu w okresie jesienno-zimowym. Zresztą chyba niewiele uczniów tu w ogóle przychodziło. Ezra ukryła się za jedną łodzią, siadając pod ścianą. Objęła swoje kolana ramionami i ukryła w nich twarz. Nie minęło wiele czasu, gdy strugi łez zaczęły znaczyć jej zaczerwienione policzki. Była zbyt cienko ubrana na taką pogodę, cała drżała, ale nie przejmowała się tym. To bolało. To tak cholernie bolało. Czy w ten sposób czuł się Andrew Larson, kiedy wybrała imprezę ze ślizgonami, a nie jego? Teraz dopiero rozumiała jego słowa — on nie zabraniał jej do końca pójść na tę imprezę. On tylko chciał, aby wybrała jego. Chociaż raz tylko jego.

To nieznane uczucie, które starał się ukryć było złamanym sercem. Ezra czuła je teraz. Ominis nazwał ją problemem... Czy rzeczywiście tak ją postrzegał? Załkała głośniej, licząc, że fale jeziora uderzające o wejście do hangaru, którym wpływały i wypływały łodzie, zagłuszy ją. Nie spodziewała się, że będzie mieć tu towarzystwo.

— Dobrze się czujesz? — Usłyszała dziewczęcy głos, nieco piskliwy, ale całkiem przyjemny dla ucha. Taki łagodny, jak wiosenny wiaterek. — Czy mogę ci jakoś pomóc?

Ezra na moment zamilkła, bojąc się pokazać swoją zapłakaną twarz. Osoba przed nią uznałaby ją za żałosną i słabą, skoro zwykłe słowa doprowadziły ją do takiego stanu. To nie były zwykłe słowa. To były jego słowa. Gryfonka poczuła na ramieniu czyjąś rękę, więc niechętnie uniosła wzrok, by spojrzeć w czekoladowe oczy. Nigdy nie widziała dziewczyny przed sobą, ale możliwe, że była młodsza lub starsza. Nieco okrągła twarz była zasypana uroczymi piegami, a wąskie usta rozciągnęła w przyjaznym uśmiechu. Po szatach Ezra wywnioskowała, że ma styczność ze ślizgonką. Tylko tego jej brakowało... Zapewne uczniowie tego domu będą mieć niesamowity ubaw z Ezry Crowley, która ryczała wśród zapachu ryb.

— Coś cię boli? Mam kogoś zawołać? — Ślizgonka wstała, chcąc spełnić swoją obietnicę, ale Ezra chwyciła ją za dłoń. — Albo zostanę tu z tobą.

Crowley nie mogła pozbyć się wrażenia, że nieznajoma była jej dziwnie znajoma, jakby już gdzieś się widziały — zapewne na korytarzu lub w Wielkiej Sali. Brązowe włosy związała w warkocza, ale przy długa grzywka opadała na jej oczy.

Dziwnie znajome oczy.

— Słaba ocena? Problemy rodzinne czy... sprawy sercowe? — szepnęła dziewczyna. Przyglądając się zrozpaczonej gryfonce, zrozumiała wszystko aż za dobrze. — Och... Tak mi przykro. Chodzi o chłopaka? —Ezra przytaknęła. Ślizgonka przysiadła tuż obok niej, opierając głowę o ramię Crowley. Taka spoufałość zaskoczyła czarnowłosą czarownicę. — Wiesz... Z chłopakami tak jest. W ogóle nie ważą swoich słów, a potem kogoś ranią. Zerwaliście?

— Nigdy nie byliśmy razem.

— Aha — zamyśliła się nieznajoma. — Ale chciałabyś?

— N-nie wiem... Po prostu myślałam, że coś jest. Jakaś nić porozumienia, przyjaźń, a potem zmieszał mnie z błotem.

Skąd ta szczerość się wzięła? Ezra nie wiedziała, ale zdawała sobie sprawę, że z każdym kolejnym wypowiedzianym słowem, czuje się coraz lepiej, jakby nieznajoma zdejmowała z jej barków ogromny ciężar.

Ancient Magic | Ominis GauntWhere stories live. Discover now