Chapter 27

113 14 25
                                    

- Czy jesteś zakochany?

Pytanie zawisło między nimi. Ominis podniósł dłoń, wyobrażając sobie jak krew sączy się z rany na niej. Czuł nacisk na swój bok, gdy Ezra się o niego opierała. Czy był? Miłość w jego domu była dość dziwnie tłumaczona, o ile w ogóle tam występowała. Panowała tam surowa dyscyplina i ziąb. Rodzice oczekiwali od dzieci najwyższych wyników, czegokolwiek by się nie tknęli. Za nieposłuszeństwo nie mieli oporów karać, czy to odmową posiłków czy klątwą Cruciatusa. Ominis doświadczył ciepła rodzinnego i troski dopiero od Anne i Sebastiana, nawet ich wuj witał go przyjaźnie, gdy upewnił się, że chłopak ma podobne zdanie na temat czarnej magii.

Czy kochał? Z pewnością. Sebastiana i Anne byli dla niego prawdziwą rodziną. Ale Ezra nie o to pytała. Chodziło jej o zainteresowanie romantyczne? Dlaczego o to pytała? Możliwe, że próbowała zrozumieć sytuację, jaka wydarzyła się między nią a tamtym przeklętym krukonem.

Dziewczyna przekręciła się pokracznie w jego stronę. Zachwiała się, a lecąc na podłogę, Ominis zdołał ją złapać zdrową ręką. Przeszedł go dziwny dreszcz, czując pod palcami ciepło jej nagiej skóry ramienia. Sebastian miał rację. Na Merlina, jeśli to prawda, to jej nogi... Ezra czknęła cicho, zatykając od razu usta i ponownie oparła się o Ślizgona. Wyciągnęła rękę, dotykając jego włosów. Były takie miękkie, czuła, jakby głaskała prawdziwy jedwab. Nawet włosy Andrew nie były takie milutkie w dotyku. Ominis siedział sztywno, nie rozumiejąc tej pieszczoty. Ale była... Przyjemna.

- Jesteś? - powtórzyła.

Ominis chwycił za jej odkryty nadgarstek, odrywając ją od swoich włosów. Przechylił głowę w bok, tam, gdzie leżała Ezra. Dziewczynie zrobiło się jeszcze goręcej pod wpływem jego spojrzenia. Może był niewidomy, ale to sprawiało, że jego oczy były piękne, nieobecne i nieodgadnione. W żaden sposób nie można było przewidzieć, co powie, pomyśli, zrobi. Nad czymś intensywnie myślał, na co wskazywała zaciśnięta szczęka oraz napięta szyja.

- Chyba jestem - przyznał, czując suchość w ustach. Poluzował swój krawat i rozpiął guzik koszuli. Tu było stanowczo za gorąco. - A ty?

Ezra milczała, uwalniając swoją dłoń z jego uścisku. Kątem oka zerknęła na drzwi, za którymi zniknęła Penelope i Sebastian. Zaraz tu wrócą, pomyślała.

- Chyba jestem - powtórzyła jego słowa, czując jak oczy zaczynają ją piec. Nie rozpłacze się teraz, inaczej czernidło się rozmaże i będzie wyglądać jak upiór. - Twoja ręka... - mruknęła, z trudem siadając na sofie.

Zdjęła z niego krawat, czemu się nie opierał i owinęła wokół jego ręki. Na koniec złożyła krótki pocałunek na ranie. Tak jak robiła zawsze jej matka.

- Do wesela się zagoi - czknęła ponownie. Sięgnęła po dwie szklanki, które stały niedaleko nich i podała chłopakowi. - Napijmy się za lepszą regenerację - zachichotała.

Stuknęli się szkłem i wypili. Ezra przypatrywała się, jak przy piciu drga mu grdyka. Wydawał się wtedy naprawdę piękny. Odstawił szklankę, ciesząc się, że mógł się jeszcze napić. Im trzeźwiejszy miał umysł, tym trudniej było mu myśleć w jej obecności.

- Ta twoja sympatia... - wznowiła temat Ezra, bawiąc się pustą szklanką. Nogi przerzuciła przez podłokietnik sofy. - To Penelope?

- Nie - od razu zaprzeczył.

- A ładna jest? - dopytywała. - Och, przepraszam.

Przecież nie mógł tego wiedzieć, dlatego Ezra zakryła twarz dłonią, czując jak wielką gafę popełniła. Jeszcze go zdenerwuje i straci szansę na szczerą rozmowę z nim. A potrzebowała czymś zająć myśli.

Ancient Magic | Ominis GauntWhere stories live. Discover now