Chapter 2

212 21 7
                                    

Dni leciały, a Ezra czuła coraz większe podekscytowanie na myśl o nowej szkole. Liczyła tylko, że jej nagłe pojawienie się u boku profesora Sharpa nie wzbudzi żadnych plotek ani sensacji. Tylko tego jej brakowało. Całe dnie spędzała czytając książki, na szczęście profesor Sharp miał u siebie bogatą biblioteczkę, a Ezra dysponowała zbyt dużą ilością wolnego czasu. Ze wszystkich ksiąg najbardziej zainteresowała ją ,,Historia Hogwartu'', dobrze byłoby poznać swoją przyszłą szkołę. Ezop pojawiał się rano na śniadaniu, po czym wychodził i wracał na kolację. Jednak dbał o to, aby Ezra czuła się u niego jak w domu. Magicznym sposobem o godzinie piętnastej na stole w kuchni zawsze stał ciepły obiad.

Pierwszy września zbliżał się nieubłaganie, a Ezra dalej nie znała swoich losów, gdyż dyrektor Black wciąż nie odpowiedział na próby Ezopa, by dołączyła do uczniów na szóstym roku. Jednak któregoś poranka piękna, czarna sowa zapukała dziobem w okno. Od dwóch dni nie padała i w końcu widać było, że panowało jeszcze lato. Szybko zrobiło się okropnie gorąco i wręcz duszno. Jednak sowie nie przeszkadzało to, by wypełniać swoje obowiązki kurierskie. Ezra wpuściła stworzenie do środka i poczęstowała je herbatnikiem.

— Wujku! — zawołała Ezra, odwracając się w stronę mężczyzny. — To list z Hogwartu zaadresowany do mnie!

Ezop Sharp z błogim uśmiechem wpatrywał się w nastolatkę. Nie gościła zbyt długo u niego w domu, a jednak nauczył się już, że śniadanie i kolację jedzą wspólnie, rozmawiając sporo przy tym. Zmiana otoczenia odbijała się na dziewczynie każdego dnia — uśmiechała się więcej, czasem śmiała, jednak czarodziej czasem odnosił wrażenie, że z jakiegoś powodu Ezra stara się nie okazywać zbyt wiele uczuć. Nie pytał o to nigdy. Jednak Ezra odżyła, jej szarawa twarz nabrała kolorów, a jej ciało wydawało się nieco masywniejsze niż do tej pory. Przynajmniej miał już pewność, że silny wiatr jej nie porwie.

— I co jest tam napisane? — zapytał, choć znał odpowiedź. Osobiście był porozmawiać z Blackiem o przyjęcie Ezry na szósty rok.

— Dostałam się! Znaczy się, dyrektor Black się zgodził! — Ezra podskoczyła wesoło, po czym znów przybrała swoją maskę obojętności, posłała swojemu opiekunowi łagodny uśmiech. — Bardzo się cieszę.

— Ezro — zaczął Sharp — bardzo bym chciał, abyś nie bała się mówić i pokazywać, co czujesz. Dobrze? — Nie uzyskał odpowiedzi. — To teraz skoro wiadomo, że zostaniesz moją uczennicą, powinnaś chyba zrobić zakupy, co? Sprowadziłem z twojego domu twoje rzeczy, ale wciąż brakuje ci składników na zajęcia, a pergamin? Pióra? Miotła? Zapewne wiesz, co to quidditch? — Ezra pokiwała głową. — Dobrze, może w tym roku znów będziemy mogli podziwiać ten piękny sport.

Ezop sięgnął z kredensu mieszek z brzęczącymi monetami i wręczył je dziewczynie.

— Myślę, że to dobra pora wybrać się na Pokątną — powiedział.

— Pójdziesz ze mną, wujku? — zapytała z nadzieją. Chciała z nim spędzać jak najwięcej czasu, jednak przez sprawy służbowe, przebywali razem naprawdę krótko.

— Niestety, sprawy Hogwartu — przeprosił ją, dotykając lekko ramienia dziewczyny. — Jednak zająłem się tym, abyś nie chodziła tam sama. Rozumiesz, dla bezpieczeństwa. Dawno nie byłaś na Pokątnej, nie chciałbym, abyś się zgubiła. Zaufana osoba będzie tam z tobą. Kup wszystko, co ci niezbędne i wracaj jak najszybciej, zjemy razem obiad, co ty na to?

Ezra ucieszyła się w duchu na myśl o wspólnym obiedzie. Poza Ezopem nie miała już nikogo. Jej przyjaciele z Francji nie odpisywali na jej listy, pewnie wciąż wierzyli w pogłoski, jakoby rzeczywiście parała się czarną magią. Ale jak mogła wyprowadzić ich z błędu, samej nie wiedząc, jak dziwna moc spoczywa w głębi niej. Ezra pobiegła do swojego pokoju, aby przebrać się na wyjście. Od kiedy profesor Sharp sprowadził jej wszystkie ubrania tutaj, nie musiała się martwić o ciuchy na zmianę. Zarzuciła na siebie brązowy płaszcz i stanęła w kuchni gotowa do wyjścia. Sharp zaśmiał się na to

— Wprost się nie możesz doczekać, co? — Dziewczyna pokiwała głową.

Oboje wyszli z domu i przenieśli się pod Dziurawy Kocioł (kolejny czarodziejki pub), stamtąd przeszli przez tajemnicze przejście, by zaraz znaleźć się na ulicy Pokątnej. Ezra dawno nie była w miejscu, gdzie można było spotkać tyle osób! Wszędzie kręcili się dorośli z dziećmi, prawdopodobnie przyszli pierwszoroczni, przygotowujący się na rozpoczęcie roku szkolnego w Hogwarcie. Niektórzy nieśli naprawdę ciężkie tobołki z zakupami. Klatki z sowami, miotły i kociołki.

Niektórzy starsi uczniowie, noszący dumnie kolorowe szaliki, przekrzykiwali siebie, wychwalając swoje miotły. Ci, którzy zauważyli profesora Sharpa pozdrowili go wesoło, na co nauczyciel również ich powitał. Chłopcy najbardziej zadowoleni na widok Ezopa mieli szaro-zielone szaliki.

— Są z mojego domu, Slytherinu — powiedział dumnie Ezop. — O podziale na domy zapewne wiesz, prawda? Wręcz ostatnimi dniami nie rozstajesz się z księgą ,,Historia Hogwartu'' Bathildy Bagshot, wspaniała lektura, czyż nie?

— Tak, to prawda — przyznała dziewczyna. — Ponoć sufit w Wielkiej Sali jest zaczarowany. Bardzo chciałabym go zobaczyć.

— Zobaczysz, moja droga, zobaczysz. Och, tutaj. — Ezop zatrzymał się i pociągnął Ezrę za rękę, by ta również przystanęła obok niego. — Wybacz za spóźnienie, Sidonisie.

Mężczyzna nazwany Sidonisem podszedł do nich. Był to młody mężczyzna o wysokiej posturze, który emanował męską siłą i pewnością siebie. Jego blond włosy lekko opadały na czoło i ramiona, dodając mu uroku i przyciągając uwagę. Piwne oczy Sidonisa były jasne i promienne, z delikatnymi, miedzianymi refleksami, które podkreślały jego osobowość.  W swoim typowym dla czarodziejów ubraniu, składającym się z prostej koszuli, spodni i płaszcza, Sidonis wydawał się być zarówno wyrafinowany, jak i gotowy do działania.

Pozdrowił Ezopa, stając naprzeciwko Ezry i uważnie się jej przyglądał. Dłonie w czarnych rękawiczkach wsunął do kieszeni ciemnych spodni. Wydawał się dziwnie znajomy, zwłaszcza jego głos.

— Też dopiero, co przybyłem, także bez obaw, panie Sharp. Dobrze widzieć cię w zdrowiu, Ezro — zwrócił się do Crowley, a ta uniosła brwi, zastanawiając się, skąd zna tego czarodzieja. — Hm? Nie poznajesz mnie? Cóż, kiedy ostatni raz się spotkaliśmy byłem nieco nieokrzesany, no i miałem szatę z kapturem. Jestem z Departamentu Aurorów, to ja zabrałem cię do pani Reginy Diggory.

Ach, no tak... Teraz pamiętała tego człowieka. Nie sądziła, że ktoś tak urzekający mógł być aurorem. Bez szaty wydawał sie być bezbronnym człowiekiem, a jednak będąc aurorem musiał dysponować szerokim wachlarzem umiejętności. Sidonis wyciągnął przed siebie ramię.

— Czy pozwolisz mi na ten akt spoufalania i przyjmiesz me ramię na czas towarzyszenia ci tutaj? — Ezra spojrzała wyczekująco na swojego wujka, a ten skinął jej głową. Przyjęła gest aurora i chwyciła go pod ramię. — Będziemy bawić się przednie! Zacznijmy może od szat szkolnych? A może ingrediencje do eliksirów? Och, mamy tak mało czasu, a tak wiele spraw!

— Tak... —  przypomniał o swojej obecności Ezop. Zaczynał mieć obawy, czy aby dobrze zrobił, że poprosił Sidonisa o towarzyszenie dziewczynie na zakupach. Ten człowiek może i był zdolnym aurorem, aczkolwiek był niekiedy infantylny i roztrzepany! —  Zatem życzę dobrej zabawy i błagam, żadnych kłopotów, dobrze?

Ezra i Sidonis zgodnie przytaknęli, po czym skierowali swoje kroki do najbliższego sklepu z szatami, później na liście były składaniki do eliksirów, podręczniki szkolne i...

— A co z różdżką? —  zapytał Sidonis.

—  Co z nią? —  zdziwiła się Ezra.

—  Nie potrzebujesz jej sprawdzić czy coś?

—  Ach... no tak —  westchnęła Ezra, spuszczając wzrok na swoje lakierki. —  Nie mam różdżki. —  Sidonis nabrał powietrza. —  Znaczy się... nie mam własnej różdżki. Na okres szkolny miałam różdżkę matki i używałam jej tylko na zajęciach. Nigdy nie miałam własnej. 

—  Czyli jesteś teraz bezbronna? —  jęknął Sidonis. —  W takim razie! Pierwszy przystanek, różdżki Ollivandera! 

Ancient Magic | Ominis GauntWhere stories live. Discover now