Chapter 24

110 13 26
                                    

Stukot niskich obcasów kroczących po marmurowej posadzce odbijał się echem wśród wąskich korytarzy twierdzy. Miejsce porzucone przez Boga, mówiono. Było ono idealnym miejscem w północnej Szkocji, gdzie mogli osiąść ci, którzy głos dopiero chcieli zabrać. Istoty wszelkiej maści zebrały się tu, gdy świat czarodziejów uznał ich za wrogów i złoczyńców. Niegdyś wśród nich zamieszkiwał także pewien czarnoksiężnik Victor Rookwood. Zabity przez ucznia Hogwartu. Śmiechom nie było końca, nawet po śmierci jego osoba śmieszyła aniżeli budziła podziw.

Czaił się na coś zwanego starożytną magią. Sprzymierzył się nawet z Ranrokiem, przewodzącym buntem goblinów. W tym miejscu goblinów nie brakowało, były to niedobitki dawnej batalii. Lecz każdy pamiętał. I nikt nie mówił. Stukot obcasów dalej niósł się echem, aż ucichł, gdy wysoka postać stanęła przed jeszcze większymi wrotami. Bez różdżki przesunął dłonią wzdłuż misternego wzoru wyżłobionego na drzwiach i otworzył je.

- Skradasz się w mojej obecności? - zapytał mężczyzna, a jego głos sprawiał, że krew w żyłach zamarzała. - Bezczelnie, ale zakładam, że masz ku temu powód, prawda?

- Mistrzu... - zaczął przybysz, którego twarz skryta była pod ciemnym kapturem. W otaczających ciemnościach wyglądał, jakby sam był stworzony i wyrzeźbiony przez mrok. - Minęło tyle czasu, odkąd Rookwood poległ. Szpiedzy donoszą, że nadal nie mogą odnaleźć nigdzie uczennicy za to odpowiedzialnej. Powinniśmy od środka spenetrować szkołę i...

- Dość, wystarczy, przyjacielu - przerwała mu wysoka postać. - Moja noga w tej szkole jeszcze długo nie postanie. Założyciele osobiście o to zadbali. Ach, Salazar, naprawdę sądził, że ich czwórka jest ode mnie potężniejsza? Ode mnie?! Głupcy. Latami trzymali mnie jako nauczyciela, by później wygnać. Nie martwiłbym się dzieckiem, które Rookwood w swej naiwności zlekceważył. Bardziej interesuje mnie coś innego...

- Co takiego?

- Moi ludzie w Ministerstwie zwrócili moją uwagę na pewną sprawę. Po co mam zawracać sobie głowę starożytną magią jakiegoś dzieciaka, kiedy moja znacznie ją przewyższa? - prychnął mężczyzna, zataczając tanecznym krokiem koła w opuszczonej sali. - Jak zabawnie! Zatańcz ze mną, przyjacielu! Zatańcz...

- Jest jednak jeszcze jedno dziecko ze starożytną magią, ale tak chaotyczną... I...

- I...?

- Udało nam się zmusić tę czarownicę to wróżenia. Mówi, że sięgnie po moc znacznie straszniejszą. Mówiła coś o otworzeniu jakiegoś rezerwuaru... - kontynuował czarodziej. - Co teraz? Co to takiego?

- Och! Och! Kochana Cassandra, chyba osobiście złożę jej wizytę. Świat zapamięta Cassandrę Trelawney jako wielką jasnowidzkę, osobiście o to zadbam. Prowadź mnie, przyjacielu. Świat wkrótce spowije mrok.*

🌿 🌿 🌿


W sobotni poranek od rana w zamku wrzało. Najbardziej przejęci byli uczniowie Slytherinu i Hufflepuffu, którzy mierzyli się w meczu quidditcha. Ezra nie do końca rozumiała te emocje, ale nigdy też nie widziała rozgrywek na żywo. Ostatni mecz przegapiła, przez co była teraz nieco nerwowa. Przez całe śniadanie stukała nogą pod stołem, odliczając czas do zawodów. Jej towarzysze patrzyli na nią szczerze rozbawieni, widząc w niej małe, podekscytowane dziecko, które czeka na naprawdę wyjątkową niespodziankę. Po obu stronach Ezry usiadli Garreth i Leander.

- Założyłem się z Leandrem o dziesięć galeonów, że Hufflepuff wygra ze Slytherinem - powiedział dumnie rudzielec, co jego towarzysz skwitował śmiechem.

- Gadaj zdrów. Slytherin wygrywa od dwóch lat, Imelda Reyes jest niezrównoważona - przyznał, a kiedy spojrzała na Ezrę, dodał: - Zresztą sama wiesz, w końcu ciebie zrzuciła z miotły. Dołącza ktoś do zakładów?

Ancient Magic | Ominis GauntNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ