EPILOG

386 26 30
                                    

Trzy lata później

Stoję nisko na nogach, ściskam mocno rakietę, katem oka spoglądam na zegar. Minęły niecałe trzy godziny, a mnie dzieli jedna piłka od spektakularnego zwycięstwa. Finał Rolanda Garrosa, czwarty set, pięć do trzech w gemach, w punktach czterdzieści do piętnastu. Mam dwie piłki meczowe. Zamierzam wykorzystać już pierwszą.

Zanim podrzucam piłkę do serwu, posyłam stojącemu po drugiej stronie siatki Javierowi uważne spojrzenie. To nasze dziesiąte spotkanie w ciągu ostatnich trzech lat. Czwarty wielkoszlemowy finał. Jeśli wygram – a jestem o krok od tego – liczba naszych zwycięstw przeciwko sobie znów się wyrówna. On wygrał Australian Open sprzed dwóch lat i US Open w zeszłym roku. Ja triumfowałem w zeszłosezonowym Wimbledonie. Teraz czas na drugie w mojej karierze zwycięstwo w Paryżu.

Biorę głęboki wdech i w pełni skupiam się na niewielkiej, zielonej piłce. Uderzam z dużą siłą i precyzją, dzięki czemu piłka wpada dokładnie w narożnik pola serwisowego, a Javier ma problem z returnem. Piłka wraca na moją stronę, więc ruszam w jej stronę, ale okazuje się to niepotrzebne, bo wypada na aut.

To koniec. Właśnie zostałem mistrzem French Open.

Na trybunach rozlegają się głośne krzyki, a ja rzucam rakietę i sam padam na wilgotną mączkę. Zakrywam twarz dłońmi, w oczach zbierają mi się łzy. Przeżywam to tak, jakby to był mój pierwszy triumf w życiu, a tymczasem za chwilę odbiorę dwudzieste wielkoszlemowe trofeum w karierze. Nauczyłem się jednak, że każde z nich jest równie cenne i każde należy celebrować, bo może okazać się tym ostatnim.

Podnoszę się do siadu, kiedy podchodzi do mnie uśmiechnięty Javier. Podaje mi dłoń, którą chwytam bez wahania, i pomaga wstać.

– Gratulacje, Hayward – mówi, klepiąc mnie przyjacielsko po pokrytym mączką ramieniu. – Zasłużyłeś na to zwycięstwo. Ale nie myśl sobie, że następnym razem też dam ci fory!

– Dzięki, Toledo. To był świetny mecz – odpowiadam. – I wcale nie liczę na taryfę ulgową. Może i mam już swoje lata, ale mam też nadzieję na jeszcze niejeden uczciwy pojedynek.

– Już nie mogę się doczekać kolejnego! – zapewnia Hiszpan, po czym jeszcze raz wymieniamy kumpelskie uściski.

Javier odchodzi, a ja obracam się w stronę, gdzie znajdują się najważniejsze dla mnie osoby, bez których nie osiągnąłbym tego sukcesu. Zabraknie mi słów, aby wyrazić, jak wiele im zawdzięczam. Mimo to chcę z nimi dzielić radość tego niezwykłego momentu.

Machając do kibiców na trybunach, biegnę w kierunku boksu mojego sztabu. Jak zwykle nie tracę czasu na szukanie przyzwoitej drogi, tylko wspinam się po bandach, aby jak najszybciej dotrzeć do moich bliskich. Martin chwyta mnie za rękę i pomaga się podciągnąć.

– Alex, mordo, zrobiłeś to! Znowu! – krzyczy, ściskając mnie z niepohamowanym entuzjazmem. – Zaraz wyciągamy transparent!

Kiedy dzisiaj rano razem z Kamilą zaprezentowali mi baner z hasłem „Zmiana kodu na dwa z przodu!" i zdjęciem dziewiętnastu do tej pory zdobytych przeze mnie pucharów plus tego, który odbiorę niebawem, pokręciłem głową z politowaniem i zakazałem im pokazywać tego publicznie. A przynajmniej zanim faktycznie licznik moich zwycięstw nie dobije do dwudziestki. Teraz już nie zdołam ich przed tym powstrzymać.

– Transparent gotowy! – woła Kama, unosząc płótno. – Wujku Willu, potrzymaj chwilę, muszę uściskać naszego mistrza!

Kamila rzuca się na mnie tak niespodziewanie, że ledwo udaje mi się utrzymać równowagę. Mimo osiągnięcia dorosłości Kama wciąż pozostaje nieco nadpobudliwą nastolatką. Może studia z zarządzania, które zacznie jesienią, utemperują trochę jej temperament. W końcu, jeśli chce w przyszłości zostać menadżerką, potrzebna jej będzie spora doza opanowania.

Love OpenWhere stories live. Discover now