ALEXANDER

261 22 29
                                    

– Wszystko okej? – pytam Amelię, kiedy schodzimy na półtorej minutową przerwę po piątym gemie drugiego seta.

– Tak, to tylko skurcz ­– odpowiada, rozmasowując sobie prawe udo. – Zaraz przejdzie.

Nie jestem do końca przekonany do tej odpowiedzi, ale postanawiam nie drążyć. Amelia najlepiej zna swoje ciało i na pewno potrafi ocenić, kiedy dolega jej coś poważnego. Upadek, który zaliczyła przy ostatniej wymianie, nie wyglądał na groźny, ale to nie znaczy, że nie spowodował żadnego urazu.

Jeśli Amelia czuje jakiś dyskomfort, nie daje tego po sobie poznać. Ja też udaję, że nic mi nie dolega, i staram się ignorować lekki ból w kręgosłupie. Pierwszy set, choć wygrany, wycisnął z nas siódme poty. Aby rozstrzygnąć tę partię, musieliśmy rozegrać trzynaście gemów, w tym bardzo wymagający tie-break. Ten zwykle gra się do siedmiu wygranych punktów z co najmniej dwoma przewagi nad przeciwnikiem. W naszym przypadku doszliśmy do wyniku dziesięć do ośmiu. Szczęśliwie z korzyścią dla nas.

W secie drugim znów idziemy z Japonką i Niemcem łeb w łeb. Wymiany są długie i męczące. Nie jest łatwo, ale dajemy z siebie wszystko. Stawką jest ćwierćfinał French Open.

Dziewięćdziesiąt sekund mija w oka mgnieniu i wracamy na kort. Teraz czas na mój serwis, musimy gonić wynik. Do tej pory bez przełamań trzy do dwóch prowadzą nasi przeciwnicy.

Serwis od zawsze jest moim atutem. Piłka po mocnym, precyzyjnym uderzeniu nabiera dużej prędkości i sprawia trudności returnującemu. Celuję w wewnętrzną linię bądź po przekątnej w sam narożnik serwisowego kara. Często skutkuje to asem serwisowym i tak właśnie staje się tym razem.

Przybijamy sobie z Amelią ściśnięte piąstki, po czym Gałczyńska wraca na swoją pozycję pod siatką, a ja przygotowuję się do kolejnego podania. Znów ryzykuję serwis na środkową linię, ale Niemcowi udaje się go odebrać. Piłka wraca na naszą stronę i po raz kolejny zaczyna się zacięta walka o zdobycie punktu.

Nasza współpraca na korcie jest jeszcze lepsza niż dwa dni temu. Oczywiście zdarzają się drobne nieporozumienia, ale na pewno nie odstajemy grą od naszych rywali, którzy tworzą duet od kilku sezonów. Gdybyśmy my mieli taki staż, pewnie bylibyśmy nie do pokonania.

Amelia biega po korcie, wykorzystując swój charakterystyczny ślizg, dzięki czemu udaje się jej wybronić nawet teoretycznie przegrane piłki. Ja zdobywam kolejne punkty serwisem i grą przy siatce. Każde z nas wykorzystuje swoje najlepsze atuty i dzięki temu już po kilkunastu minutach prowadzimy w drugim secie pięć do czterech z przewagą przełamania. A to oznacza, że mój gem serwisowy może dać nam awans do jednej czwartej finału.

Głęboki wdech i pełna koncentracja. Od wygranej dzielą nas tylko i aż cztery punkty. Muszę się postarać zakończyć spotkanie w tej partii.

Pierwszy punkt zostaje zaliczony na konto przeciwników – Amelia wyrzuca piłkę poza linię końcową. Kątem oka dostrzegam, że jest na siebie za to zła, ale tylko przez chwilę. Zanim ustawiam się do kolejnego serwisu, znów jest w pełni skupiona. Zdążyłem ją już trochę poznać i wiem, że ten błąd wcale jej nie zniechęca, ale jeszcze bardziej motywuje. To ten typ człowieka, który po porażce nie rozpacza, tylko podnosi się, otrzepuje i z powiększoną motywacją dąży do celu.

Kolejną wymianę Amelia kończy udanym smashem i tym samym rekompensuje wcześniejszą pomyłkę. Na widowni rozlegają się gromkie brawa w odpowiedzi na to efektowne zagranie.

Dwa następne punkty także zapisują się na nasze konto. Pierwszy za sprawą serwisu wygrywającego, drugi po krótkiej wymianie, zakończonej przeze mnie drop shotem. I tak oto osiągamy to, do czego dążyliśmy przez ostatnie prawie dwie godziny – piłkę meczową.

Love OpenWhere stories live. Discover now