ALEXANDER

264 22 13
                                    

– Tegoroczny turniej Rolanda Garrosa startuje już w najbliższą niedzielę. Zawodnicy gromadzą się w Paryżu i odbywają pierwsze treningi. Mimo że do rozpoczęcia rozgrywek pozostał niespełna tydzień, media już obiegło klika sensacji. Najbardziej zaskakująca z nich dotyczy wielokrotnego mistrza turniejów wielkoszlemowych – Alexandra Haywarda. Brytyjczyk, który na początku roku wrócił do gry po ponad rocznej przewie spowodowanej kontuzją, wycofał się ze startu w grze pojedynczej. Decyzja ta zapewne została podyktowana nie najlepszymi wynikami, które notował w ostatnich miesiącach. Przypominamy, że z Australian Open pożegnał się już w drugiej rondzie, a kolejne występy w turniejach ATP także nie okazały się dla niego szczęśliwe. Jednak to nie rezygnacja z singlowej rywalizacji na French Open okazała się najbardziej zaskakującą informacją. Alexander ogłosił, że zagra na paryskich kortach, tyle że w mikście. Jego partnerką będzie nieznana szerszemu gronu młoda polska zawodniczka Amelia Gaczynska.

– Niepoprawnie wypowiedział jej nazwisko – mruczę pod nosem, odrywając wzrok od telewizora i zaczynając układać w torbie rakiety.

– A od kiedy to z ciebie taki ekspert od wymowy polskich nazwisk, co? – pyta Martin z uniesioną brwią.

Odpowiadam cichym prychnięciem. Może i nie wypowiadam nazwiska Amelii z należytą poprawnością, ale na pewno robię to o niebo lepiej niż ten francuski dziennikarz. Od zawsze denerwowało mnie, kiedy reporterzy, komentatorzy, spikerzy czy, o zgrozo, sędziowie tak lekceważąco kaleczyli czyjąś godność. Rozumiem, że niektóre nazwy trudno wymówić obcokrajowcom, ale z szacunku dla tej osoby mogliby się wysilić i zawczasu zorientować, jak brzmi poprawna wymowa.

– No, mordo, muszę przyznać, że wywołałeś niezłą medialną burzę. – Martin zmienia temat. – Mam obawy, że do końca turnieju to będzie temat numer jeden.

Wzdycham ciężko, bo przypuszczam, że mój menadżer może mieć rację. Samo moje wycofanie się z rozgrywek singlowych nie byłoby aż tak wielkim zaskoczeniem. Zwłaszcza że po AO wystartowałem tylko w dwóch turniejach ATP. W Rotterdamie udało mi się dojść do ćwierćfinału, ale tylko dlatego, że trafiłem na mało wymagających przeciwników. W Dubaju natomiast już w pierwszej rundzie odezwał się ledwo wyleczony uraz kręgosłupa. Dotrwałem do końca meczu, ale udało mi się wywalczyć jedynie pięć gemów. Po tej porażce wraz z Jackiem i Martinem uznaliśmy, że potrzebuję przerwy. Kolejnej. Liczyłem na to, że szybko wrócę do gry, ale kręgosłup wciąż nie dawał mi spokoju. I tak oto przez ostatnie trzy miesiące musiałem zrezygnować z kolejnych startów. Jak twierdzi mój sztab – dla własnego dobra.

Decyzja o wycofaniu się z French Open nie była wcale łatwa. Chcę w końcu wrócić na kort, ale czuję, że mógłby to być dalece nieudany powrót. Zwłaszcza biorąc pod uwagę moje problemy z grą na mączce. Rozważałem także rezygnację z miksta. Nie chcę robić Amelii złudnej nadziei, że uda nam się coś zwojować. Lepiej, żeby skupiła się na grze pojedynczej, niż traciła czas i energię na coś, co z dużym prawdopodobieństwem okaże się spektakularnym fiaskiem. Tym bardziej, że ma naprawdę dobrą passę – w ostatnich kilku turniejach WTA rozgrywanych na kortach ziemnych dwa razy udało się jej awansować do ćwierćfinału i raz do półfinału. Jak na początkującą zawodniczkę jest to naprawdę świetny wynik, a ja ostatnio tylko przyciągam pecha. Nie chcę, żeby przeszedł na nią.

Byłem już bliski tego, aby poprosić Martina o wykonanie telefonu do Marzeny Gałczyńskiej, kiedy przypomniałem sobie, dlaczego tak w ogóle chciałem grać z Amelią. Przecież ta współpraca miała mi pomóc wrócić na właściwe tory. Od dłuższego czasu jestem w dołku, od którego pragnę się wreszcie odbić. I czuję, że to właśnie Amelia może być bodźcem, który na nowo wskrzesi we mnie chęć do walki i przypomni, że ewentualne porażki powinny uczyć, a nie tylko dołować.

Love OpenWo Geschichten leben. Entdecke jetzt