AMELIA

291 24 59
                                    

Schodzę z kortu pokonana, chociaż wcale się tak nie czuję. Wiem, że to nie był mój najlepszy mecz, chociaż dałam z siebie wszystko. Po prostu przeciwniczka była lepsza. Spodziewałam się, że to spotkanie może być moim ostatnim na tegorocznym AO. Tliła się we mnie iskierka nadziei na wygraną, ale nie czuję się rozżalona porażką. I tak zaszłam dalej w turnieju, niż początkowo zakładałam.

Niestety niektórzy mają inne odczucia. Zanim schodzę do szatni, wyłapuję spojrzenie mamy siedzącej na trybunach. Jej mocno zaciśnięta szczęka jednoznacznie daje mi znać, że jest rozczarowana. Kiedy tylko się spotkamy, na pewno wyrazi swoje niezadowolenie również werbalnie.

Kierując się do wyjścia z obiektu, biorę kilka głębokich wdechów. Nauczyłam się przyjmować nieustającą krytykę matki ze stoickim spokojem, ale to nie znaczy, że mnie ona nie dotyka. Przed mamą udaję twardą i posłuszną, ale kiedy zostaję sama, zwykle muszę dać upust emocjom w postaci krótkiego szlochu. Dzięki temu nie gromadzę w sobie złej energii, która mogłaby wybuchnąć w nieodpowiedniej chwili. Czuję, że dzisiejszy wieczór będzie pod tym względem dość trudny.

Na domiar złego czuję ból w prawym udzie. Chyba znów naciągnęłam sobie mięsień, który od czasu do czasu lubi mi dokuczać. To nic poważnego, po spotkaniu z fizjoterapeutą dyskomfort powinien zniknąć, ale w tej chwili stanowi dodatkowe utrapienie.

Pierwszy na mojej drodze staje Paweł. Uśmiecha się lekko, jakby chciał mi dodać otuchy. Wiem, że jako dobry trener rozłoży dzisiejszą porażkę na czynniki pierwsze i wytypuje elementy, które koniecznie wymagają poprawy. Nie jest jednak przy tym tak bezduszny jak matka. Zanim przedstawi mi dogłębną analizę popełnionych błędów, poklepuje mnie pokrzepiająco po ramieniu. To wsparcie, którego teraz potrzebuję.

– Wiem, że nawaliłam – mówię, dostrzegając, że w naszym kierunku wściekłym krokiem kroczy matka. – Szczególnie serwis był do dupy.

Dwanaście podwójnych błędów. Punktów wygranych przy pierwszym podaniu jak na lekarstwo. Ten element gry nigdy nie był moją mocną stroną, ale dzisiaj wyjątkowo mi nie poszedł.

– Fakt, musimy nad tym popracować – odpowiada Paweł. – Ale cała reszta nie wyglądała aż tak tragicznie.

Zza jego pleców rozlega się pogardliwe prychnięcie.

– Chyba oglądaliśmy dwa różne mecze – syczy matka. – Nie zaprezentowałaś niczego wybitnego, Amelio. Absolutnie niczego. Tak właściwie to trudno nawet nazwać twój występ przyzwoitym.

W takich momentach mam ochotę odgryźć się matce, ale ostatecznie nigdy tego nie robię. Podświadomie czuję, że gdybym się jej postawiła, to tylko pogorszyłoby sprawę. Mama stałaby się jeszcze złośliwsza, a nasza relacja znacząco by się ochłodziła. A patrząc na to, że już teraz stosunki między nami są skomplikowane, nie chcę dolewać oliwy do ognia.

Na szczęście mam Pawła, który nie boi się dogryźć mojej matce, kiedy ta przeciąga strunę.

– Doprawdy, Marzeno? Przypominam, że Amelia wywalczyła jeden set i to ze znacznie wyżej rozstawioną zawodniczką. Skoro jednak w twoim mniemaniu nie wypadła nawet przyzwoicie, to może powinnaś zainwestować w okulary, bo chyba wzrok już nie ten.

Mama zgrzyta zębami, a ja o mało co nie parskam śmiechem. Paweł jest moim trenerem od prawie dwóch lat i od początku naszej współpracy nie szczędzi matce złośliwych uwag. W sumie dziwię się, że jeszcze od nas nie uciekł, tak jak robili to poprzedni trenerzy, których wykańczała apodyktyczna menadżerka. Ten, który wytrzymał najdłużej, szkolił mnie niecały rok. Tak więc Paweł to prawdziwy weteran w starciach z nieustępliwą Marzeną Gałczyńską.

Love OpenWhere stories live. Discover now