ALEXANDER

234 24 25
                                    

Granie przed amerykańskimi kibicami to prawdziwy koszmar.

Zostaje mi dziesięć sekund do serwu, a z trybun wciąż dochodzą jakieś krzyki, przez które nie potrafię się skupić. Sędzina prosi o ciszę, ale najwyraźniej nie wszyscy to rozumieją, bo nieustannie dochodzą mnie rozpraszające szmery. Zero kultury.

Pierwsze podanie wpada w siatkę. Zanim zaczynam kozłować kolejną piłkę, Amelia na chwilę obraca się w moją stronę i posyła pokrzepiający uśmiech. Wie, że nawet ledwo słyszalne dźwięki mogą mnie zdekoncentrować. Za to chyba nie zdaje sprawy, że jej uśmiech mnie uspokaja. Biorę głęboki wdech i serwuję po raz drugi.

Tym razem piłka wpada w pole i stojący po przeciwnej stronie Włoch ją odbija. Dynamiczna wymiana trwa około dziesięciu odbić i kończy się punktem zapisanym na nasze konto. Amelia sprytnie wykorzystuje otwartą część kortu, zagrywając po przekątnej i trafiając w sam narożnik. Przeciwnicy nie mają szans.

Podbiegam do niej i standardowo przybijamy piąstki. Posyłamy też sobie znaczące spojrzenia, których, mam nadzieję, kamera nie jest w stanie wyłapać. Bo to coś, co nie powinno być widoczne dla postronnych oczu.

To nasz drugi wspólny mecz na US Open, ale zdecydowanie inny niż ten poprzedni. I to nie w kwestii gry, ale tego, jak na siebie reagujemy. Te dwa dni temu trzymaliśmy się na dystans. Jednak po tym, co wydarzyło się wczoraj, trudno zachować pozory, że nie łączy nas nic poza przyjaźnią.

Pukając do drzwi pokoju Amelii, nie spodziewałem się, że to spotkanie cokolwiek między nami zmieni. Zacząłem się już nawet godzić z myślą, że do końca turnieju nie posuniemy się dalej niż ukradkowe spojrzenia i muśnięcia dłoni. Nie chciałem na nią naciskać, a ona zdawała się nie być na tyle pewna swoich uczuć do mnie, aby otwarcie poruszyć ten temat. Kiedy jednak zrobiła to w zawoalowany sposób, nie mogłem się już dłużej powstrzymać. I potem przez tę chwilę, kiedy Amelia nie odwzajemniała pocałunku, bałem się, że to był błąd. Na szczęście szybko okazało się, że jest równie spragniona mnie, jak ja jej.

Nie mieliśmy wtedy dla siebie za dużo czasu, ale te kilka pocałunków uskrzydliło nas na tyle, że bezproblemowo wygraliśmy swoje singlowe mecze, a teraz jak burza zmierzamy ku ćwierćfinałowi w mikście. Kiedyś wydawało mi się, że relacje z kobietami mnie rozpraszają i wpływają na spadek formy. Teraz jest zupełnie odwrotnie. Jedno spojrzenie Amelii i gram jak natchniony. Czy właśnie tak działa siła miłości?

Do wygrania meczu brakuje nam jednego gema. Mamy szansę zdobyć go przy podaniu Amelii. I tak też się dzieje. Gałczyńska serwuje dziś znakomicie. Zresztą całe spotkanie gra na naprawdę wysokim poziomie. To ona wykorzystuje pierwszą piłkę meczową, trafiając idealnie w linię końcową.

Tuż po zdobyciu zwycięskiego punktu wpadamy sobie w ramiona. Mam ochotę pocałować Amelię, ale oczywiście tego nie robię. Co prawda nie zdążyliśmy porozmawiać na temat ukrywania naszej relacji, ale zakładam, że póki co żadne z nas nie chce dawać pożywki mediom. Dlatego poprzestajemy na krótkim uścisku i wysoko uniesionych, złączonych dłoniach – geście w stronę kibiców.

Nie mogę się doczekać, kiedy zejdziemy z widoku kamer i będę mógł skraść Amelii chociaż szybkiego całusa. Niestety czeka nas jeszcze pomeczowy wywiad. Zwykle lubię ten moment, ale tym razem chętnie bym go sobie odpuścił. Tym bardziej, że z mikrofonem pochodzi do nas Gina Russell.

Tak jak pozostali wielkoszlemowi reporterzy, Gina jest byłą tenisistką. Tyle że zasłynęła bardziej dzięki skandalom niż wyczynom na korcie. I mimo zakończenia kariery oraz upływu lat wciąż jest królową sensacji, które uwielbia nie tylko sama wywoływać, ale także tropić.

Love OpenΌπου ζουν οι ιστορίες. Ανακάλυψε τώρα