Rozdział 35.

2.2K 63 2
                                    

Niech nikt tu nawet nie wchodzi, tylko od razu zadzwoni po policję. Niestety słyszę kroki zbliżające się w stronę mojego pokoju. Zastanawia mnie tylko, dlaczego Adrien stoi w miejscu i kompletnie nic nie robi. Jakby nie bał się absolutnie niczego, jakby czuł się zupełnie bezkarny.

Widzę mojego współlokatora, który otwiera drzwi nogą, a w ręce ma broń, teraz wycelowaną w Adriena.

Co tu się do cholery dzieje? Jakim cudem? Kolejna osoba, którą uważałam za świętą. Co prawda był dziwny, ale nigdy nie sądziłam, że może być zdolny do czegoś takiego. Problem jest tylko w tym, że jest pobity i to mocno, a na jego ramieniu jest orteza. 

Chwila... Chłopak, którego wczoraj pobili pod barem, wyglądał do niego podobnie. Trudno mi było dostrzec rysy twarzy przez krew, która wszystko zakrywała, ale to wygląda na to, że to był on, dlatego miałam wrażenie, że skądś go znam, że nie jest obcy. Dodatkowo chłopak wczoraj miał złamane lewe ramię, tak samo jak mój współlokator. Boże święty, nic z tego wszystkiego nie rozumiem. 

- Spokojnie. - Adrien uniósł ręce w górę w geście poddania się. - Rosie nie dzieje się żadna krzywda. 

Zdrobnił moje imię tak prześmiewczo i skarkastycznie, że aż zrobiło mi się niedobrze. Ten człowiek mnie tak niesamowicie obrzydza. Wbudza we mnie tak wielką pogardę. Najgorsza szumowina, jaką kiedykolwiek spotkałam. 

Wykorzystałam moment i zaczęłam biec  w stronę wyjścia z pokoju, ale raczej chciałam to zrobić, bo Adrien w mgnieniu oka mnie złapał i zrobił to z taką siłą, że jak bardzo staram się wyrwać, to dalej trzyma mnie w miejscu bez większego dla niego wysiłku.

Chłopak nie może mu grozić bronią, jeżeli ja się tak szamoczę. Jeszcze strzeli we mnie, a nie w niego. Próbuję zachować resztki zdrowego rozsądku. Przestanę się ruszać i wtedy może się uda. Tylko niestety Adrien wykorzystał tę okazję i przyłożył dłonie do mojej głowy w taki sposób, że w każdej chwili może mi łatwo skręcić kark, a biorąc pod uwagę jego siłę, to zrobi to bez najmniejszego problemu. Poczułam kolejne łzy, zbierające się w moich oczach. Nie mam, jak uciec. To już jest koniec. Jak ja mogłam się znaleźć w tak patowej sytaucji?

- Rzuć broń na ziemię. - Adrien brzmi jak psychopata, jak ktoś kompletnie wypruty z emocji, z uczuć. 

Jest oazą spokoju, nawet nie musi podnosić głosu, żeby każdy wiedział, że to on tutaj rozdaje karty. 

- Martwa na nic ci się nie przyda. - powiedział mój wpółlokator. 

Skoro mam być motywatorem dla moich rodziców, żeby zrobili, co trzeba, to raczej muszą mnie trzymać przy życiu i to mi daje jakikolwiek promyczek nadziei, że może jednak wyjdę z tego cała, chociaż boję się niemiłosiernie. Nie wiem, czy adrenalina sprawia, że jeszcze jestem przytomna, ale czuję, jak bardzo słabe są moje nogi, jak trudno mi na nich ustać ze strachu. 

- Żywa też na nic się nie przyda. - usłyszałam głos za sobą. 

Jak to? To jest pierwsze, co przyszło mi do głowy. Jeżeli moje życie najwidoczniej nie jest cenne, to nie mam żadnej karty przetargowej. 

- Jeżeli nie uda się rozwiązać sprawy dzięki niej, to są też inne sposoby. Jej rodziców na pewno da się jakoś przekonać. - Adrien zaakcentował ostatnie słowo.

Aż nie chcę wiedzieć, do czego ci ludzie są jeszcze zdolni. Nie mogę pozwolić, żeby zrobili większą krzywdę moim rodzicom, to na pewno będzie o wiele, wiele gorsze niż ten wypadek. 

- Zrób, co on chce. - powiedziałam, zaskakując samą siebie. 

Chłopak popatrzył na mnie zdzwiony. 

Jest niebezpiecznyWhere stories live. Discover now