Rozdział 27.

3.2K 78 5
                                    

Mój piękny weekend się niestety skończył. Przetrwałam poniedziałkowe zajęcia i tym sposobem jeszcze na dobitkę siedzę do wieczora w robocie. O ile w dni wolne moje życie naprawdę mi się podoba, to w takich momentach jak ten kwestionuę sens życia. Chciałabym w końcu pracować, żeby żyć, a nie żyć, żeby pracować, ale na to chyba muszę jeszcze poczekać.

- Przepraszam. - usłyszałam zza baru.

Podeszłam do jakiejś nowobogacko ubranej parki stojącej za barem.

- Co dla państwa? - zapytałam grzecznie.

- Aperol i whiskey.

Domyśliłam się, że fancy aperolek będzie dla laluni, a drugi drink dla niego i zabrałam się za przygotowanie. Dobrze, że teraz idzie mi to znacznie szybciej. Nabrałam już w tym wprawy. Ale chyba tak się pracuje w każdym lokalu gastronomicznym. Po prostu musisz zapierdalać i nie masz czasu usiąść na dupie. Tu nie ma wolnego tempa. Nawet w jakichś drogich restauracjach wszystko wydaje się takie spokojne i zorganizowane, bo kelnerzy nie biegają po sali jak mrówki, ale wystarczy tylko wejść na zaplecze, żeby przekonać się o tym, iż jest zupełnie inaczej.

Podałam im drinki, zapłacili, więc podeszłam do następnych gości.

Na szczęście jest dzisiaj ze mną Jayden, więc umila mi tę zmianę. kiedy czasem mamy okazję zamienić ze sobą kilka słów, ale dzisiaj jest jakoś dużo ludzi. Za dużo jak na poniedziałek. Chyba każdy przyszedł odreagować ten najgorszy dzień tygodnia. Już mam dość, a to dopiero początek. Byle do weekendu.

Przygotowywuję kolejne napoje, kiedy w tle usłyszałam jakieś podniesione głosy, tutaj wcześniej za bardzo nie było żadnych bijatyk i mam nadzieję, że nie będzie, bo nie mam zamiaru interweniować, a jako pracownik tego miesjca, chybabym musiała. Moje obowiązki nie są dokładnie określone, po prostu mam robić wszystko, co się wiąże z ogarnianiem tego przytułku dla korposzczurów, więc w przypadku jakichś problemów moją rolą jest, żeby to załatwić.

Zanim zdążyłam się odwrócić i zobaczyć, o co chodzi, to głosy na szczęście już się trochę uspokoiły.

Wydałam kolejne napoje i tak czas leci.

- Mam nadzieję, że nie będzie trzeba ich rozdzielać. Dobrze, że wyszli na zewnątrz - powiedział Jayden, wskazując głową na sylwetki trzech mężczyzn, którzy teraz są za szybą.

Dwóch z nich to totalne karki. Na pewno nie wyglądają na pracowników biurowych trzaskających raporciki w excelu od dziewiątej do siedemastej. Ten trzeci jest raczej normalnej postury i aż mi go szkoda. Gdyby tamtych dwóch chciało, to we dwoje od razu by go roznieśli. Dwóch na jednego to ogólnie nie są równe siły, ale dwóch TAKICH na jednego TAKIEGO to już są zdecydowanie nierówne siły. Czyżby biedaczek się wplątał w jakieś problemy? Z takimi ludźmi nie chciałabym mieć na pieńku. Na pewno nie skończyłoby się to dobrze. I wolałabym ich nie spotkać nigdzie na ulicy.

- Takiej klienteli raczej u nas nie widziałam.  - skomentowałam.

Jedyni problematyczni ludzie to pajace, którzy po pracy chcą odreagować i czasem trochę przesadzą z alkoholem, ale jeszcze nikogo nie trzeba było stąd wynosić. Każdemu się to jednak udawało o własnych siłach. Lepiej lub gorzej, ale dawali radę. Byli jeszcze tacy, którzy chyba dopiero awansowali i palma im odbiła od dostania trochę władzy, więc się poprzewracało w głowie i nie grzeszyli uprzejmnością, ale ogólnie nie ma żadnych większych problemów, a ja wolałabym, żeby tak zostało. Nigdy nie było tu żadnej niebezpiecznej sytuacji.

- Ostatnio jacyś dziwni ludzie się tu zaczynają kręcić. - głos Jaydena brzmi na niezadowolony bardziej niż zazwyczaj.

Oczywiście dla gości jesteśmy mili i nasze głosy są zawsze bardzo sympatyczne, ale to, co sobie poprzewracamy oczami, kiedy nikt nie patrzy, to nasze.

Jest niebezpiecznyWhere stories live. Discover now