Rozdział 32

363 41 1
                                    

Hej, hej! Jako że nastał ten najpiękniejszy okres w życiu każdego studenta i zbliżają się egzaminy, może być tak, że nastąpi małe opóźnienie z dodawaniem rozdziałów i mam nadzieję, że mi to wybaczycie. Oczywiście to nic pewnego i może być tak, że uda mi się zachować bycie systematyczną, a sesja i nauka mnie nie pokonają.

— ...lix! Felix! — Wybudziłem się na nagłe wołanie dziewczyny, która była wyraźnie czymś zaniepokojona. Spojrzałem na nią, a w odpowiedzi usłyszałem, jak z ulgą wypuszcza powietrze.

— Coś się stało? — zapytałem, próbując ponownie nie zasnąć.

— Próbowałam cię obudzić dobre pięć minut! Przez moment myślałam, że nie żyjesz.

— Spokojnie, nic mi nie jest.

— Nawet nie próbuj kłamać, siniaki które masz na rękach już dawno powinny się zagoić, a tym czasem nawet nie zmieniły koloru. Felix, co się dzieje? — Okłamywanie jej nie miało sensu, więc walcząc, ze zmęczeniem, które odczuwałem postanowiłem powiedzieć jej prawdę.

— Mój organizm przestał się tak właściwie regenerować, przez to, że nic nie jadłem od kiedy tutaj jestem.

— Jezu Felix, przecież w tym tempie umrzesz! Jesteśmy tu już praktycznie od tygodnia. Oni muszą coś ci dać jeść.

— Nie muszą i tego nie zrobią, Vincentowi właśnie o to chodzi. Jeśli wszystko idzie zgodnie z jego planem, dzisiaj cię zabiją, a mnie zabiorą z powrotem do Rawburga i przy mojej najbliższej rui osiągnie swój cel.

Uświadamiając sobie, że to co właśnie powiedziałem, nie jest wcale tak dalekie od spełnienia, jak do tej pory sobie wmawiałem, poczułem, jakby cały ten czas, to wszystko co się do tej pory wydarzyło, było niczym sen. Tak jakby nic się nie zmieniło, a ja wciąż byłem tym samym Felixem, który nie był wystarczająco silny by cokolwiek zmienić. W tym momencie wszystko wydało się być bez znaczenia, najwidoczniej tak miało być, może tak naprawdę nigdy nie powinienem był uciekać? Wtedy przynajmniej nie zaznałbym tej słodyczy wolności, nie pokochałbym tych cudownie zielonych oczu, które zawsze patrzyły na mnie z nieopisaną łagodnością, tego radosnego uśmiechu, dźwięku jego głosu, który zawsze przynosił mi ukojenie i nie łudziłbym się, że moje żałosne życie, mogłyby wyglądać tak jak kiedyś.

— Nie, nie, nie, to się nie może tak skończyć. Felix, błagam nie myśl o tym o czym pomyślałeś, bo widzę, że jesteś na granicy załamania. Connor na pewno nas znajdzie, nie pozwoli cię skrzywdzić jeszcze bardziej. — Choć słyszałem co do mnie mówiła, kompletnie nie rozumiałem o czym ona mówi. W sumie nie musiałem i tak za niedługo wszystko wróci do czasu sprzed prawie czterech miesięcy.

— Tamara, błagam cię nic już więcej nie mów — poprosiłem, nawet na nią nie spoglądając.

Zapanowała między nami cisza, która o ironio była przerywana wesołym ćwierkotem ptaków. Nie myślałem już o niczym i tak nic by to nie zmieniło. Nawet nie usłyszałem, kiedy drzwi się otworzyły, a po chwili Vincent stanął przede mną z miną, która mówiła jedno, wiedział, że osiągnął sukces i był z tego powodu ukontentowany.

— Och, Felix, Felix, nawet nie wiesz, jak stęskniłem się za tym wzrokiem. Pozbawiony wszelkiej nadziei, tak cudownie pusty, identyczny, jak w dzień, gdy na twoich oczach zbiłem twoją rodzinę. — Mówiąc ukucnął i złapał moją twarz w żelaznym uścisku zmuszając bym na niego spojrzał. Wiedział, że nic nie odpowiem, dlatego też jego uśmiech się poszerzył.

— Nawet nie waż się go dotykać. Dlaczego ty mu to robisz? — Blondyn spojrzał na nią, jakby właśnie zadała najbardziej oczywiste pytanie.

— Ponieważ on należy do mnie od dnia, w którym go zobaczyłem. Niczego nie pragnąłem bardziej niż zabić ten radosny błysk w jego oku. A teraz skoro zaspokoiłem ciekawość twojej słodkiej główki, jakieś ostanie słowa?

W pogoni za szczęściemWhere stories live. Discover now