Rozdział 1

1K 60 2
                                    

Gdyby ktokolwiek mi powiedział, że całe moje życie zawali się za pomocą tylko jednego wydarzenia, wyśmiałbym tą osobę. Później zaś żałowałbym, że od razu jej nie uwierzyłem.

Dzień, w którym wszystko się zaczęło był jak każdy inny, wróciłem z zajęć, zjadłem obiad i ruszyłem do gabinetu brata, aby jak zwykle pomóc mu z papirologią. Po przekroczeniu progu pokoju spotkałem mój największy koszmar, choć wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem. W tamtym momencie był dla mnie przystojnym Alfą innego stada, który oczarował mnie swoim szerokim uśmiechem i przybył nam pomóc w dobie kryzysu.

— Słyszałem pogłoski o niezwykłej urodzie Luny twojego stada Gabrielu, lecz nie sądziłem, że przekroczą one moje najśmielsze oczekiwania. — Natychmiastowo spłonąłem rumieńcem, a w moim brzuchu stado motyli zerwało się do radosnego tańca. Mój brat odpowiedział na ten komplement śmiechem.

— To jest mój młodszy brat Vincencie. Zaś moja ukochana zajmuje się naszymi szczeniakami — odpowiedział, a Connor uśmiechnął się przepraszająco w moją stronę.

— Proszę o wybaczenie, wasz zapach jest podobny, więc z góry założyłem, że jesteście parą.

— To nic takiego, już nie raz doszło to takiej pomyłki — wyjaśniłem z lekkim uśmiechem — Gab, gdzie są papiery, które miałem dzisiaj przejrzeć? — Po moim pytaniu, szatyn trochę się zamotał, ale w końcu znalazł plik spiętych za sobą kartek i z wdzięcznością w zielonych oczach podał mi go.

— Zaczekaj. — Usłyszałem, gdy kierowałem się już do wyjścia. — Pozwól, że się przedstawię, Vincent Pollard, alfa stada Dziki łów.

— Felix Hayden, młodszy brat tej czasami nierozgarniętej alfy. — Mówiąc uścisnąłem wystawioną w moją stronę dłoń, na której po chwili złożył motyli pocałunek, a z jego gardła wydobył się cichy pomruk zadowolenia, gdy wyczuł moje feromony. Poczułem jak krew z prędkością światła zmierza na moje policzki, aby zabarwić je na czerwono. Gdy tylko poluzował uścisk, zabrałem dłoń i pożegnałem się, czym prędzej wychodząc.

Od tamtej pory Vincent często pojawiał się w odwiedziny, nigdy nie zapominając o rozmowie ze mną i jakimś niezwykłym prezencie. Był czarujący, szarmancki, a każda nasza rozmowa była intrygująca, ciekawa i inna. Po niedługim czasie sam jego zapach cytrusów i mięty był dla mnie uzależniający. A ja jako głupi i niedoświadczony dzieciak dałem się temu wszystkiemu zwieść, a wynikiem mojego błędu była miłość jaką go obdarzyłem, chociaż nie był moją przeznaczoną parą, czułem, że będę u jego boku szczęśliwy.

Po kilku miesiącach zostaliśmy parą, niecierpliwie wyczekiwałem każdej kolejnej wizyty Vincenta, chociaż już wtedy zaczynał pokazywać swoje prawdziwe kolory, ignorowałem je i tłumaczyłem sobie, że może miał gorszy dzień, w końcu był alfą stada, a ja wiedziałem, jak to zadanie potrafiło być wymagające.

Po roku, połączyliśmy się i to był koniec wszystkiego. Kilka dni po tym wyjechałem, aby pełnić rolę Luny mojej nowej watahy, mojego nowego domu. Tego samego dnia, straciłem mój stary dom bezpowrotnie, ludzie, których uważałem za moją nową rodzinę, zabili całe stado mojego brata, nie oszczędzając nikogo, nawet malutkich dzieci. Nie wiedziałem, dlaczego to zrobili do czasu, aż pewnego dnia, gdy Vincent był w zadziwiająco dobrym humorze i powiedział mi, że wszystko było zaplanowane tylko po to, aby zwiększyć tereny jego watahy i pozbyć się kolejnej mniejszej watahy. Ja zaś byłem dla niego swojego rodzaju trofeum i zabawką, dopóki nie znajdzie swojej pary.

Po tym wszystkim przez następnych kilka miesięcy nie wychodziłem z pokoju przeznaczonego tylko dla Luny, opłakiwałem stratę mojej rodziny, jak i przeklinałem siebie za dopuszczenie do tego wszystkiego. Poczucie winy jakie zrodziło się w moim sercu nie pozwalało mi na normalne funkcjonowanie. Cała moja egzystencja na tym świecie straciła sens, wiedziałem tylko, że muszę dalej żyć, by odpokutować swoje winy i nie pozwolić, żeby Vincent i całe jego stado kontynuowało swoje bestialskie zbrodnie.  

W pogoni za szczęściemWhere stories live. Discover now