Rozdział 12

657 55 5
                                    

Trudno było mi się z powrotem wbić w rytm pracy, byłem podekscytowany i roztrzęsiony, przez to spotkanie. Jednocześnie w głębi serca czułem ogromny spokój, jakby wszystkie problemy i inne strapienia, które do tej pory mnie męczyły, właśnie się skończyły.

Przez cały czas czułem na sobie jego baczne spojrzenie i za każdym razem, kiedy kierowałem swój wzrok w stronę ich stolika on z uśmiechem parzył mi prosto w oczy, tym samym wywołując u mnie rumieńce. Gorzej było w trakcie krótkich rozmów z niektórymi z gości, wtedy doskonale wyczuwalna była jego irytacja. Wiedziałem, że alfy bywają zaborcze, ale nie sądziłem, że aż tak.

Po skończeniu pracy czym prędzej udałem się do pokoju dla pracowników, aby zostawić fartuszek w szafce i wyjść, nie chciałem kazać mu długo na mnie czekać. Jednak widząc uśmiechniętą Tamarę, wiedziałem, że nie wyjdę tak szybko jakbym tego chciał.

— Widzisz, jak zawsze miałam rację.

— Tak, tak mea kulpa.

— Więc co teraz, będziecie mieli jakiś ten swój magiczny rytuał czy co to tam jest? — Na jej pytanie zaśmiałem się i pokręciłem przecząco głową.

— Na to przyjdzie pora nie musimy tego robić od razu, najpierw chcę go poznać, on zapewne mnie też. Poza tym ceremonia musi odbyć się w trakcie pełni, a najbliższa i tak jest za miesiąc.

— Czyli jeszcze nie będziecie się ruchać jak króliki?

— Boże, Tam! To nie powinno cię obchodzić, a teraz muszę iść czeka na mnie.

— Mogłeś tak od razu! Leć, bo jeszcze tutaj przyjdzie ci na ratunek.

— Jasne, widzimy się za kilkanaście godzin. — Na pożegnanie jak zawsze ucałowałem ją w policzek i czym prędzej wyszedłem z przebieralni.

Wyszedłem z baru i od razu uderzyło we mnie chłodne powietrze, przez to właśnie nie lubiłem jesieni, a tym bardziej zimy. Obszedłem budynek, aby znaleźć się na głównej ulicy i od razu go dostrzegłem. Dopiero teraz dotarło do mnie jak wysoki on naprawdę był, musiał mieć około dwóch metrów wzrostu, inaczej wcześniej nie uderzyłbym głową o jego klatkę piersiową. Czarne rurki idealnie opinały jego długie nogi, a ciemnozielony dopasowany golf, podkreślał jego rozbudowaną sylwetkę. Spoglądając na niego i widząc teraz w całej okazałości jaki był piękny, poczułem się dość niepewnie, ja z moim metrem siedemdziesiąt trzy, dość zwyczajną szczupłą sylwetką i raczej przeciętną twarzą, nie pasowałem do niego. Przez myśl przeszła mi ucieczka, znowu, jednak na to było za późno, zauważył mnie i z uśmiechem podszedł w moją stronę.

Niemalże pisnąłem z zaskoczenia, gdy objął mnie w pasie i uniósł obracając się ze mną kilkukrotnie.

— Nareszcie, cały mój — wyszeptał, jednak zmarszczył brwi, kiedy zaciągnął się moim zapachem — Czemu pachniesz ludzką kobietą?

— To zapewne zapach Tamary, dziewczyny, z którą pracuję.

— A masz na sobie jej zapach, bo?

— Bo jest moją przyjaciółką i ucałowałem ją w policzek na pożegnanie — odpowiedziałem prawie przewracając oczyma, nie sądziłem, że ma tak wrażliwy węch, aby wyczuć Tamarę, w końcu nasze pożegnanie trwało kilka sekund. Jeszcze bardziej zdziwiła mnie jego reakcja i westchnie ulgi.

— Już się bałem, że to twoja dziewczyna. Po twojej wczorajszej ucieczce nie miałem nawet pewności, że tutaj przyjdziesz.

— Wybacz po prostu wczoraj trochę mnie to przytłoczyło i nie wiedziałem czy... — urwałem w pół zdania, zdając sobie sprawę co właśnie chciałem powiedzieć. To nie był czas ani miejsce na tego typu rozmowę.

W pogoni za szczęściemWhere stories live. Discover now