Rozdział 14

592 49 4
                                    

Resztę dnia spędziłem na przysłowiowym opieprzaniu się. Jednak, kiedy wybiła dziewiętnasta wiedziałem, że muszę powoli zbierać się do pracy, dziękowałem bogini, że mieszkałem niedaleko centrum miasta i do baru miałem tak naprawdę piętnaście minut spacerkiem. Wychodząc z domu upewniłem się, że mam wszystko co jest mi potrzebne i po zakluczeniu drzwi ruszyłem w doskonale znaną mi już drogę.

Kiedy dotarłem do baru, tak jak się spodziewałem było już sporo gości, jednak nigdzie nie widziałem chłopaków ze stada ani samego Connora. Może przyjdzie później. Wchodząc do pokoju dla pracowników w myślach odmawiałem modlitwę, aby Tamary jeszcze nie było. Jednak nie została ona wysłuchana i burza rudych loków była pierwszym co zobaczyłem po otworzeniu drzwi.

— Dłużej się nie dało?

— Dało, mogłem iść na okrętkę — odpowiedziałem, a westchnienie pełne irytacji wypełniło pomieszczenie.

— Powiedzmy, że tym razem ci odpuszczę i tak mamy chwilę przed zaczęciem zmiany. Zresztą ja nie o tym chciałam. No to opowiadaj jaki on jest?

— Miły?

— Ty się mnie pytasz czy stwierdzasz? Chłopie spędziliście razem noc, na pewno coś się działo o czymś rozmawialiście.

— Nie spędziliśmy jej razem.

— Co?!

Wiedziałem, że teraz już mi nie odpuści, z dbałością o każdy szczegół opowiedziałem jej co się stało w przeciągu tych kilkunastu godzin. A z każdym moim kolejnym słowem widziałem jak jej twarz przybiera kolor dorodnego buraka, kiedy skończyłem zapanowała między nami pełna napięcia chwila. Czułem co zaraz nastąpi i zaczynałem się poważnie obawiać o swoje życie, mogłem z tego cało nie wyjść.

— Czy ty jesteś jakiś nienormalny?! Nie wiem, z pantofelkiem żeś się na mózgi pozamieniał?! Zjawia się przed tobą chłop jak marzenie, podejrzewam, że gdyby mógł to by cię cięgle nosił "w tych jego cudownych, ciepłych ramionach" i kurwa sam księżyc podarował, a ty się dajesz ponieść swoim emocjom, które pozwolę sobie stwierdzić w chuja cię robią. Ja wiem, że zaufanie mu może być trudne po tym co ci tamten szmaciarz zrobił, ale musisz spróbować. Bo jak na razie wygląda to tak jakbyś serio go nie chciał, a powiedzenie "możesz odwiedzać mnie w pracy," jest co najmniej równoznaczne z odwal się, chyba zdajesz sobie sprawę, że tutaj nie ma warunków, żebyście dobrze się poznali i spędzili razem czas. Chciałeś wreszcie być szczęśliwym, więc o to zawalcz i nie daj się ponieść wątpliwościom, bo jeden zjeb postanowił spierdolić ci życie, jesteś cudownym, wartościowym i przystojnym młodym chłopakiem, który właśnie spotkał swoją bratnią duszę i wiem, ile to dla was znaczy. Więc po prostu pozwól sobie w końcu dać się ponieść tym dobrym, pozytywnym emocjom, które przy nim czujesz, a nie tym głupim głosikom w swojej głowie. — Słowa wylatywały z jej ust prawie jak naboje z karabinu maszynowego. Wiedziałem, że miała rację, dałem dojść do głosu swoim wątpliwościom, głosikom, które ciągle siedziały w mojej głowie powtarzając, że jestem nic niewartym śmieciem, co Vincent podkreślał na każdym kroku. Jeżeli chciałem w końcu po tak długim czasie zaznać prawdziwej radości musiałem o nią zawalczyć tak jak o swoją wolność, zrobić kolejny kroczek, w drodze do spełnienia marzeń.

— Dzięki, chyba tego potrzebowałem.

— Wiem od tego mnie masz. Zresztą, skoro mi powiedziałeś o sobie wszystko i ku twojemu ogromnemu zdziwieniu cię nie odtrąciłam, tym bardziej nie zrobi tego on. Bo tak jakby widziałam tą scenkę po twoim wyjściu i gdy cię tak trzymał z jego oczu wylewała się czysta radość.

— Dobra, dobra, rozumiem co chcesz powiedzieć i tak umówię się z nim i porozmawiam tak szczerze, może nie wyjaśnię mu od razu wszystkiego, ale postaram się powiedzieć jak najwięcej.

— No i właśnie o to mi chodziło. A teraz niestety czas zacząć naszą zmianę.

Po rozmowie z Tamarą byłem nieco spokojniejszy i spojrzałem na całą sprawę z perspektywy Connora, a przynajmniej postarałem się i dostrzegłem swoje błędy. Od samego początku, mimo że jego sama obecność była dla mnie kojąca i sprawiała czystą przyjemność, ja prawie w żaden sposób tego nie okazałem, co więcej okłamałem go i nie chciałem nic wyjaśnić choć mogłem to zrobić bez żadnych obaw. On nie był Vincentem, był moim przeznaczonym, częścią mnie, której od zawsze mi brakowało. Zresztą widziałem, jak członkowie jego stada traktują swoich partnerów, jakie relacje ma ze swoją rodziną, a ja i tak uznałem, że mój koszmar może się powtórzyć.

Nagła chęć rozmowy z nim i zobaczenia go chociaż na chwilę, była natarczywa i choć chciałem skupić się na czymkolwiek innym, nie potrafiłem tego zrobić, a jego smutny i zawiedziony wzrok był jedynym co odtwarzałem w głowie. Musiałem go przeprosić za to jak się zachowałem i wyjaśnić moje okłamanie go.

Pod koniec zmiany, kiedy już prawie nie było klientów, stałem znudzony za ladą i spoglądałem w stronę drzwi, które jak na zawołanie otworzyły się, a w nich stanął mój mały cud, o imieniu Connor. Radosny uśmiech sam pchał się na moje usta, kiedy zobaczył mnie uśmiechniętego, również to zrobił i podszedł do baru.

— Witaj piękny. — Zaśmiałem się cicho na to jak wypowiedział te słowa z szelmowskim uśmiechem, opierając się o bar.

— Co dla ciebie przystojny nieznajomy?

— Nic, ja tylko przyjechałem odebrać jedną cudowną omegę z pracy.

— Boże drogi skończcie, bo jeszcze chwila i zamienicie się w figurki z cukru. — komentarz Tamary zmusił nas do zerwania kontaktu wzrokowego.

— Tamara skarbie, wiesz jak bardzo cię lubię i jestem ci wdzięczny za to co dla mnie robisz będąc osobistym psychologiem, ale nie przeszkadzaj w takich momentach. — Mówiąc posłałem zielonookiemu przepraszające spojrzenie, na co tylko skinął głową z lekkim uśmiechem.

— Jasne nie będę wam przeszkadzać w pożeraniu się wzrokiem, tylko pamiętajcie zamknąć bar jak będziecie wychodzić.

— Da się zrobić. Do zobaczenia za dwa dni!

— Zrób to co ustaliliśmy przez ten czas i nie spierdol tego! — Była to ostatnia rzecz jaką usłyszałem, zanim wyszła trzaskając drzwiami.

— Specyficzna z niej kobieta, ale lubię ją.

— Jest jedyna w swoim rodzaju i za to ją kocham.

— Kochasz ją? — Złość jaka pojawiła się w jego głosie, zmusiła mnie do spojrzenia na niego. Patrzył na mnie wzrokiem jaki znałem tylko z jednego miejsca i nie podobało mi się to, jednak nie chciałem więcej nieporozumień, więc wziąłem głęboki oddech, aby trochę się uspokoić i móc mu normalnie odpowiedzieć.

— Jak przyjaciel przyjaciółkę to tyle, nic nas nigdy nie łączyło i łączyć nie będzie, jest dla mnie bardziej jak przyszywana siostra, która zdecydowanie za często mówi to co ma na myśli. — Jego wzrok momentalnie złagodniał, ale nadal bacznie mnie obserwował.

— Dobrze ją zrozumiałem, że macie dwa dni wolne?

— Tak i dlatego też się zastanawiałem, czy...czy nie zechciałbyś może spotkać się ze mną? Jeżeli tylko by ci to pasowało, jutro po południu przy tym jeziorze, z pod którego ci zwiałem — zaproponowałem, patrząc na niego z nieukrywaną nadzieją. Wszelkie moje wątpliwości zostały rozwiany, kiedy uśmiechnął się w moją stronę i już wiedziałem, jaka będzie odpowiedź.

— Tobie nigdy bym nie odmówił. A teraz wyłaź już za tej lady, odwiozę cię do domu.

— Dziękuję.

Po szybkim ogarnięciu baru i siebie, wyszedłem na zewnątrz, gdzie czekał już na mnie Connor. Idąc w stronę parkingu niepewnie złapałem go za dłoń, zaskoczony spojrzał na nasze złączone palce, jednak nic nie powiedział tylko wzmocnił uścisk, a wyraz jego twarzy złagodniał.

Choć nasza przejażdżka nie trwała długo, cały ten czas nasze dłonie pozostawały złączony i o bogini jak cudownie było móc poczuć jego twardą, lekko szorstką, lecz ciepłą dłoń na swojej. Z żalem, puściłem jego dłoń, kiedy musiałem już wysiadać

— Do zobaczenia jutro — pożegnałem się i na szybko ucałowałem go w policzek, po czym wysiadłem, nie dając mu czasu na jakąkolwiek reakcję, czując jak moje policzki oblewa rumieniec. 

W pogoni za szczęściemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz