Rozdział 19

503 48 1
                                    

Skierowałem się do osobnego budynku, był on przeznaczony tylko i włącznie dla więźniów. Przed wejściem wziąłem jeszcze uspokajający oddech. Targały mną różne emocje, przez strach, niedowierzanie, do złości i to właśnie ona pozwalała mi w tym momencie racjonalnie myśleć. Po przekroczeniu progu moim oczom ukazał się długi korytarz składający się tylko z niedużych cel, których kraty były wykonane z metalu trującego dla wilków, dzięki temu mieli chociaż pewność, że nikt stąd nie ucieknie.

Pewnym krokiem ruszyłem wzdłuż korytarza, docierając do ostatniej celi. Widok Xaviera przypiętego do krzesła, całkowicie bezbronnego i zdanego tylko na moją łaskę, sprawiał mi ogromną satysfakcję. Uśmiechnąłem się szeroko napotykając jego wściekły wzrok. Otworzyłem celę i przekroczyłem jej próg. Usiadłem na krześle ustawionym naprzeciw niego i przez kilka chwil w ciszy mierzyliśmy się wzrokiem. Napawałem się tym widokiem, czułem, że wreszcie poczuł się jak ja tamtego dnia, bezradny, przerażony z powodu wizji tego co zaraz się stanie. Powoli przeniosłem swój wzrok na stolik, na którym leżało kilka strzykawek wypełnionych wyciągiem z tojadu, jego wzrok również na nie padł. Kątem oka zarejestrowałem jego grymas niezadowolenia i lekkie wzdrygnięcie, które przeszyło jego ciało. Dokładnie o to mi chodziło, o ten strach i niepewność. Ponownie na niego spojrzałem.

— Więc, co wolisz, powiedzieć mi wszystko po dobroci, czy może mam to wyciągnąć siłą? — zapytałem, a jedyne co otrzymałem w odpowiedzi to warkot i kilka przekleństw. Zacmokałem kilka razy i pokręciłem głową. — A chciałem po dobroci.

Wstałem z krzesła i podszedłem do stolika, wziąłem jedną strzykawkę do ręki, by następnie bez ostrzeżenia wbić ją w ramię mojej ofiary. Wstrzyknąłem całą jej zawartość, po czym ponownie wycofałem się na swoje miejsce, odkładając pustą już rzecz z powrotem na stolik. Bacznie przyglądając się jego reakcji, która była dość ciekawa. Zacisnął usta tak, aby żaden dźwięk nie opuścił jego ust. Znałem ten ból i do dzisiaj pamiętałem uczucie palenia się od środka.

— Nie powstrzymuj się, mamy jeszcze dużo strzykawek do wykorzystania i jeszcze więcej czasu nim wyzioniesz ducha. — Spojrzał na mnie wściekle i spróbował się wyrwać. — Na twoim miejscu bym tego nie robił, tak czy tak cię zabiję, a w ten sposób wszystko wydłużasz.

— Nic ci nie powiem głupia szmato.

— Zła odpowiedź. Spróbujmy jeszcze raz, tym razem zadam ci pytanie, na które liczę, że odpowiesz. Co planuje Vincent?

— Nie twój zasrany interes. Myślisz, że jak udało ci się uciec i omamić jakąś Alfę to jesteś teraz nietykalny?!

— Nie jakąś tam Alfę, tylko mojego przeznaczonego i tak teraz jestem nietykalny, a ty zdany na moją łaskę. — W odpowiedzi zaśmiał się szyderczo. Zaczynał działać mi na nerwy, jednak nie mogłem go zabić, zanim nie wydobędę z niego potrzebnych informacji.

— Vincent i tak was wszystkich zajebie, zdobywając władzę nad tymi terenami — powiedział, na co ja zadowolony się uśmiechnąłem.

— Czyli tak jak podejrzewałem, chce wywołać kolejną wojnę między stadami. Widzisz Xavier to nie takie trudne, a teraz czas na nagrodę.

Kolejna dawka tojadu znalazła się w jego żyłach. Tym razem nie powstrzymał krzyku bólu, choć widziałem, że się starał. Kilka minut musiałem poczekać, aż przestanie szarpać się w agonii i jakkolwiek się uspokoi. Kiedy opuścił głowę ciężko oddychając, wiedziałem, że teraz zacznie być bardziej rozmowny.

— Przejdźmy dalej. Dlaczego zależy mu na tych terenach?

— Bo chce mieć we władzy cały kraj, głupia pindo, tak trudno się domyślić? — Mówiąc odchylił głowę do tyłu i jęknął cierpiętniczo.

W pogoni za szczęściemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz