Rozdział 31

351 37 4
                                    


Kilka kolejnych dni minęło podług podobnego schematu i tak jak Vincent zapowiedział nie dostawałem jeść, z piciem okazał mi łaskę, więc dwa razy na dzień dostawałem szklankę wody. Przez to czułem jak powoli słabnę, a rany z dnia na dzień goją się coraz wolniej. Każdego dnia modliłem się, aby Connor w końcu mnie odnalazł. To właśnie myślenie o nim pozwalało mi na zostanie przy zmysłach, pomimo okropnego bólu, z powodu połamanych żeber oraz innych urazów i wycieńczenia z głodu. Wiedziałem, że prędzej czy później mnie odnajdzie, a wtedy Vincent i cała jego świta zapłaci za to co zrobili nie tylko mi, ale i innym, którzy kiedykolwiek cierpieli z ich rąk.

Dziś o dziwo, bardzo długo się nie zjawiali, co było nietypowe jak na nich, słońce już dawno wzeszło i teraz musiało zbliżać się południe. Siedziałem tak nie wiedząc czego oczekiwać czy po raz kolejny będę katowany, czy może teraz zmienią sposób działania, skoro ten nie przynosił oczekiwanych rezultatów. Kiedy usłyszałem charakterystyczny szczęk byłem gotowy na wszystko, ale nie na to, że ktoś jeszcze z nimi będzie.

— No dzień dobry, dzisiaj mam dla ciebie malutki prezent — powiedział, blondwłosy, gdy tylko znalazł się w zasięgu mojego wzroku.

— Fel? To ty? — Widząc moją przyjaciółkę całą i zdrową poczułem, jak kamień spada mi z serca. Bałem się, że mogę jej już więcej nie zobaczyć, więc świadomość, że nadal żyje, była podnosząca na duchu.

— Tamara, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię widzę.

— Oszczędźcie tych czułości i przejdźmy do rzeczy. Twoja przyjaciółeczka jest już nam kompletnie nie potrzebna, a nie możemy pozwolić jej odejść z wiadomych powodów, ty zresztą też...chociaż nie, ty mój drogi masz jeszcze jedną rolę do odegrania, chyba nawet wiesz jaką prawda? Dlatego właśnie posiedzicie sobie tutaj razem czekając, nacieszcie się ostatnimi chwilami razem, gdyż jutro lub pojutrze, jedno z was zginie.

Gdy to mówił wiedziałem, że nie kłamie, nie miał do tego powodów, a ja domyślałem się o co mu chodziło z tą rolą, w końcu miałem urodzić mu dziecko. Przełknąłem ślinę patrząc jak odchodzą, po tym jak przykuli Tam do słupa obok. Nie wiedziałem co mam jej powiedzieć, czułem, że żadne słowa nie wyrażą tego jak ogromnie mi przykro, że została w to wszystko wciągnięta wbrew swojej woli, musiała cierpieć przeze mnie. W sumie nie byłoby to dla mnie zaskoczeniem, gdyby po tym wszystkim nie chciała mnie więcej widzieć na oczy. Chociaż czy zrobi to jakąś różnicę, skoro finalnie w najgorszym przypadku obydwoje skończymy martwi?

Słysząc cichy szloch z mojej prawej spojrzałem na dziewczynę, która siedziała skulona na tyle na ile pozwalała jej pozycja i cicho płakała.

— Tamara, spójrz na mnie.

— Nie Felix, po tym wszystkim nie mam odwagi spojrzeć ci w oczy — wyszlochała, a mi krajało się serce. Patrzenie na dziewczynę, która jest moją przyjaciółką i pomagała mi od chwili naszego poznania było nie do zniesienia.

— Przepraszam, w życiu bym nie pomyślał, że kiedykolwiek ciebie też w to wciągną.

— Nie przepraszaj. Felix, gdybym nie stchórzyła i przyszła do ciebie od razu po tym jak zorientowali się, że tutaj jesteś i się przyjaźnimy może by do tego wszystkiego nie doszło. — Byłem lekko zdezorientowany jej słowami, nie do końca rozumiałem o co jej chodzi.

— O czym ty mówisz?

— W dniu, kiedy pojawiła się w barze tamta dwójka, a ty wróciłeś do domu, nie pomyślałam, żeby wypsikać się perfumami i wyczuli twój zapach na mnie. Od tamtej pory mnie obserwowali, a atak na wasze stado był tylko po to by potwierdzić, że tam jesteś.

— Ale przecież tylko Xavier mnie widział.

— Ktoś przez przypadek o tobie wspomniał, kiedy ten brunet był jeszcze w pobliżu. A przynajmniej tak mi powiedzieli. — Przez bruneta pewnie miała na myśli Ashtona.

— Tam to nie twoja wina, że się tutaj znaleźliśmy, gdybyś nie była im posłuszna skończyłabyś jak ja lub gorzej.

— I tak przepraszam, oni grozili, że zabiją moją rodzinę, jeśli im nie pomogę.

— Posłuchaj, doskonale wiem, co teraz czujesz i wiem, że nie miałaś innego wyjścia, po prostu chciałaś chronić najbliższych i prawdopodobnie ci się udało, w przeciwieństwie do mnie. — Plusem naszej rozmowy, było to, że powoli się uspokajała i nawet na mnie spojrzała.

— I tak czuję się okropnie, w porównaniu z tobą, to, że uderzyli mnie kilka razy, wydaje się niczym.

— Oprócz tego coś ci zrobili? — Martwiłem się, że skoro Vincent sugerował, iż jego ludzie się z nią zabawiają, mogła przejść przez to co ja lub nawet gorzej.

— Nie do dzisiaj siedziałam zamknięta w budynku obok, w którym spędzają większość czasu oprócz tego Vincenta, on gdzieś jeździ codziennie późnym wieczorem.

— Zapewne do Renee. A wiesz mniej więcej, gdzie jesteśmy?

— Na pewno kilkadziesiąt kilometrów za miastem, droga tutaj samochodem zajęła około godzinę, ale gdzie dokładnie nie wiem, miałam zasłonięte oczy przez całą drogę.

— Ilu ich tu mniej więcej jest?

— Dziesięciu nie licząc Vincenta. Co jakiś czas się zmieniają, żeby w grupach sprawdzić teren. Tylko tyle wiem.

— To i tak więcej niż ja. No nic teraz pozostało liczyć na to, że jakimś cudem Connor nas znajdzie.

— Myślisz, że mu się uda?

— Na pewno mu się uda, poza tym nie mam zamiaru rodzić temu potworowi dziecka.

— Jak to dziecka? — Wydawała się zszokowana tym co właśnie powiedziałem, zresztą nie dziwiłem jej się, sam byłem w szoku, że on dalej o tym myślał.

— To był jeden z powodów, dla których uciekłem, jego przeznaczona jest bezpłodna, o czym chyba ci opowiadałem, więc chcieli, abym robił im za surogatkę.

— On naprawdę jest popierdolony, już dawni ktoś powinien był go zabić.

— Wiem, dlatego codziennie modlę się, aby Connor się tutaj zjawił.

— Niech się śpieszy.

Resztę dnia rozmawialiśmy z przerwami, w trakcie których przysypiałem z wycieńczenia oraz przez to, że nie jadłem proces gojenia zajmował o wiele więcej czasu i pochłaniał więcej energii. Pod wieczór jak zawsze Ashton i Rowan przynieśli mi szklankę wody, a dla Tamary jedzenie. Czułem, jak burczy mi w brzuchu patrząc, jak pod ich czujnym okiem dziewczyna je, dlatego też starałem się w ten czas nie spoglądać w tamtym kierunku. Gdy wyszli zauważyłem, że rudowłosa znów zmarkotniała, jednak wytłumaczyłem jej, że nie ma się czym przejmować i najważniejsze jest to, aby ona była najedzona. Choć wiedziałem, że na samej wodzie za długo już nie pociągnę, czułem, jak mój organizm powoli zaczyna odmawiać współpracy.

Po tym nie rozmawialiśmy zbyt długo, gdyż zmorzył mnie sen, chociaż on przynosił chwilowe ukojenie.  

W pogoni za szczęściemWhere stories live. Discover now