Rozdział 21

488 44 7
                                    

Następnego dnia tak jak zostało postanowione poprzedniego wieczora odbyło się zebranie, na którym wataha została powiadomiona o zbliżającym się zagrożeniu. Każda alfa i beta, wyraziła swoją gotowość do obrony stada. Co było dla mnie niezwykłe, ponieważ nie wszędzie spotyka się taką więź między członkami. Zostałem również przedstawiony już oficjalnie jako przyszła Luna, co spotkało się bardzo pozytywną reakcją reszty sfory. Było to dla mnie dość stresujace przeżycie, po raz pierwszy stanąłem na podwyższeniu dla rodziny Alfy, a kilkadziesiąt par oczu było skupionych tylko i wyłącznie na mojej osobie. Odetchnąłem z ulgą dopiero w momencie, kiedy mogłem usiąść koło reszty rodziny. Po tym zostało ogłoszonych jeszcze kilka rzeczy, jak zwiększenie patroli na granicach, czy wyznaczenie godziny dzisiejszego treningu.

Miał on się odbyć w południe i każdy chętny mógł się na nim stawić, więc postanowiłem, że również wezmę udział. Nie miałem zamiaru siedzieć bezczynnie, chciałem się wreszcie czegoś nauczyć, aby przydać się nie tylko w planowaniu strategii. Dodatkowo nie mogłem pozwolić, aby ktoś narażał dla mnie swoje życie, gdy mógłbym sam się obronić. Miałem już dość uciekania i życia w ciągłym strachu. Liczyłem, że Connor też to rozumie i nie będzie miał nic przeciwko.

Czas do południa minął zaskakująco szybko i kiedy zbliżała się godzina zbiórki Connor wyszedł bez słowa nie pytając czy idę z nim, co wydało mi się trochę dziwne. Mimo to machnąłem na to ręką i przebrałem się w wygodniejsze ubrania, jak i zabrałem jakieś na zmianę w razie potrzeby przemiany. W dobrym humorze wyszedłem z naszego pokoju, po czym skierowałem się na tyły posiadłości, gdzie znajdowały się pola treningowe.

Po dotarciu na miejsce spotkałem się ze zdziwionymi spojrzeniami członków watahy, wśród, których nie wyczułem żadnej omegi. Nie przejmując się tym stanąłem obok nich i cierpliwe czekałem na rozpoczęcie ćwiczeń. Connor zjawił się o czasie w towarzystwie Aarona, Briana i Josha. Śmiali się i przepychali żartobliwie, jednak dostrzegając mnie podobnie do reszty wydawali się być zaskoczeni, Connor również na mnie spojrzał. Sam jego wzrok wystarczył, abym mógł stwierdzić, że nie jest zadowolony z mojej obecności tutaj. Ruszył w moją stronę z nieodgadnionym wyrazem twarzy, nic nie mówiąc złapał moje ramię ciągnąc kawałek w bok.

— Felix, mógłbyś mi powiedzieć co ty tu robisz? — zapytał w miarę spokojnie.

— Przyszedłem na trening, nie widać? — odpowiedziałem pytaniem na pytanie. Dla mnie było to dość oczywiste.

— Skarbie, nie obraź się, ale omega wśród alf i bet to nie jest najlepszy pomysł.

— A to niby dlaczego?

— Bo może ci się stać krzywda, w dodatku jesteś przyszłą Luną oraz ojcem naszych dzieci. — Słuchałem go czując, jak narasta we mnie irytacja. Co to w ogóle za argumenty, bo może mi się coś stać, a jak w końcu Vincent zaatakuje to co mam niby zrobić?! Uciekać, jak to robiłem do tej pory, tym jednak razem licząc, że nie zostanę zabity w trakcie? Walczyłem z chęcią przewrócenia oczami, jak go słuchałem.

— Aha. Bo może mi się stać krzywda. Czyli w razie ataku mam siedzieć i czekać na ratunek? Zresztą coś mi obiecałeś — Przypomniałem dźgając go placem wskazującym w pierś.

— I słowa dotrzymam. W dodatku nie powiedziałem, że masz nic nie robić, ale błagam zrozum, że nie chcę narażać cię na niepotrzebne niebezpieczeństwo. Co niby zrobisz, kiedy zaatakuje cię kilka alf czy jakaś beta?

— Nie wiem, może zatańczę im taniec hula, bo nie będę umiał się obronić, żeby kupić sobie trochę czasu! Zrozum, że mam dość życia w ciągłym strachu i chcę się w końcu na coś przydać, a nie jak jakaś głupia księżniczka, czekać aż ktoś mnie uratuje! — Niemal na niego krzyknąłem, zaczynał mnie porządnie denerwować. Wiedziałem, że jeśli nie teraz to nigdy się nie zmienię i nie będę silniejszy, zostanę tym samym słabym Felixem, którego nienawidzę.

W pogoni za szczęściemOnde as histórias ganham vida. Descobre agora