Rozdział 4

647 46 5
                                    


Pierwszy tydzień pracy minął zadziwiająco szybko i bez większych problemów, z każdym dniem zapamiętywałem coraz więcej i drobne pogawędki z klientami nie były tak złe, jak myślałem. Jedynym minusem, jak na razie, były moje bolące stopy od tych głupich obcasów.

Vince jak zawsze, kiedy nie byłem mu potrzebny, traktował mnie jak powietrze. Zresztą po tym co stało się ostatnio wolałem, aby taki stan rzeczy pozostał jak najdłużej. Nienawidziłem tego człowieka i marzyłem o tym by w końcu móc się na nim zemścić, jednak nie chciałem tego za cenę własnego życia, a tak by się stało gdybym zabił go na terenie stada. Po prostu chciałem być wreszcie szczęśliwy, tak jak dawniej, być może dane by mi było spotkać przeznaczoną mi alfę, która traktowałaby mnie choć trochę lepiej niż szarooki i darzyła szacunkiem.

Kiedy drzwi do mojego pokoju wydały charakterystyczne skrzypnięcie, oderwałem się od lektury książki i spojrzałem w tamtą stronę. Widząc mojego męża z tym obrzydliwym uśmiechem, który nigdy nie schodził mu z twarzy, jedyne co miałem chęć zrobić to wstać i uciec jak najdalej z tego miejsca.

— Felix, mój drogi skarbie, powiedz mi, jak ci się pracuje w barze? — Słysząc jego przesłodzony ton ciarki przebiegły wzdłuż moich pleców, a strach zacisnął swoje zimne dłonie na moim gardle.

— Vince, jakże niemiło jest ciebie widzieć — odpowiedziałem z najsztuczniejszym uśmiechem na jaki było mnie stać w tym momencie.

— Wiem, że mój widok sprawia ci niezwykłą przyjemność, ale darujmy sobie te formalności. Powiedz, ilu już w tobie było, hm?

— Ani jeden i tak pozostanie. Żadnemu nie spodobałem się na tyle, aby mnie kupił. — Mówiąc starałem się być jak najbardziej przekonujący. Nie chciałem, żeby moje małe kłamstewko się wydało, po części też chciałem chronić Amandę, która jakby nie patrzeć sprzeciwiła się woli Vincenta.

— Cóż, spodziewałem się tego, ale sądziłem, że chociaż kilku skusi się na widok twojego tyłka. — Miałem chęć zaśmiać mu się prosto w twarz, nawet nie wiedział, jak bardzo się mylił, jednak nie miałem zamiaru wyprowadzać go z tego błędu. Było już kilku klientów, którzy chcieli ode mnie czegoś więcej, ale słysząc, że nie jestem na sprzedaż odpuszczali, co było dla mnie dość miłym zaskoczeniem, sądziłem, że będą natarczywymi oblechami tak jak blondwłosy.

— Jak widać nikt się nie skusił. Zresztą nie każdy myśli tylko o jednym jak ty. Jeśli to wszystko, wyjdź.

— Coś ty taki uszczypliwy, nie chcesz spędzić trochę czasu z własnym małżonkiem?

— Mam ci przypomnieć co ostatnio zrobiłeś?

— Jedyne co zrobiłem, to w końcu wziąłem to co mi się należy, zresztą powinieneś być wdzięczny, że miałem chęć cię dotykać, do tej pory z utęsknieniem wspominam jak delikatna była skóra żony twojego brata, gdy posiadłem ją na jego oczach.

W tamtym momencie coś we mnie pękło, zmieniłem swoją postać i będąc już w skórze wilka rzuciłem się na niego z zamiarem rozszarpania go na drobne kawałeczki. Jak on śmiał choćby palcem tknąć Marie, tak ją skrzywdzić przed śmiercią?! Będąc wystarczająco blisko skoczyłem wprost do jego gardła, mnie mógł wykorzystywać, ile chciał, nie dbałem już o to. Ale nie miał najmniejszego prawa robić tego mojej rodzinie. Gdy miałem już zaciskać szczęki na jego grdyce, poczułem silne kopnięcie w brzuch, które odsunęło mnie od niego na kilka metrów. Szybko podniosłem się i warcząc ponownie zbliżałem się w jego stronę.

— Chyba muszę ci przypomnieć z kim masz do czynienia, Felix. — Jego pełen żądzy krwi ton, niemalże sprawił, że się wycofałem, wiedziałem jednak, że nie mogę tego zrobić.

Wykorzystałem moment, w którym był najbardziej narażony na atak podczas przemiany i nim zdążył jakkolwiek zareagować, zacisnąłem szczęki na jego karku, a skowyt bólu opuścił jego paszczę i musiałem przyznać, że był to chyba najlepszy dźwięk jaki od dawna słyszałem. Czułem, że jestem skazany na porażkę, w końcu on był dwa razy większą ode mnie alfą, jednak skrzywdzenie go było niezmiernie przyjemne.

Mój triumf nie trwał jednak zbyt długo, ponieważ szybko zrzucił mnie ze swojego grzbietu i zaatakował. Niestety pomimo próby uniknięcia jego szczęk nie udało mi się to i po chwili moje ciało przeszył okropny ból, a krew zaczęła sączyć się na podłogę. Zacząłem się szarpać, aby wyrwać się z jego uścisku, jednak to nic nie dawało, obrałem więc inną taktykę, zacząłem głośno skomleć i przyjąłem uległą pozycję. To uśpiło jego czujność na tyle, abym mógł się wyrwać i ponownie zaatakować.

Nie wiem, ile trwała nasza walka, jedyne co pamiętam z reszty jej przebiegu to silny ból połączony z euforią, która wynikała z mojego małego sukcesu. Wreszcie maiłem siłę mu się postawić. Później jednak wszystko zaczęło się rozmywać by następnie zostać całkowicie pochłoniętym przez czerń.

***

Następnego ranka obudziłem się w szpitalu. Nie czułem żadnego bólu, nie byłem pewien czy to dlatego, że przez noc moje rany się zagoiły, czy może była to sprawka lekarza, który podał mi leki przeciwbólowe, jednak obie opcje nie były takie złe. Vincenta nie było tuż przy moim łóżku ani nie leżał na żadnym z łóżek, co znaczyło, że nadal żył i miał się świetnie, a szkoda.

Nie wiem, ile tak leżałem bijąc się z własnymi myślami, w końcu mogłem się przecież od niego uwolnić usuwając łączącą nas pieczęć, o ile bym to przeżył oczywiście, tylko pozostawało pytanie co później? Nawet jeśli jakimś cudem udałoby mi się stąd uciec i przeżyć, musiałbym poszukać nowej watahy, która zgodziła by się przyjąć wyrzutka lub na jakiś czas zaszyć się w jakimś niedużym miasteczku i starać się nie rzucać w oczy. Wiedziałem, że Vince nie należy do tych co łatwo odpuszczają i szukałby mnie aż do skutku tylko po to by skrócić mnie o głowę.

— Widzę, że wreszcie raczyłeś się obudzić. — Wszędzie poznałbym ten jadowity głos szarookiego.

— Wreszcie?

— No obudzenie się i wylizanie z ran, które miałeś zajęło ci tydzień. — Spojrzałem na niego skonsternowany, nie mogłem uwierzyć, że aż tyle spałem.

— Cudownie — mruknąłem pod nosem.

— Nie powiedziałbym, że to cudowne, ponieważ przez to musiałem poczekać z twoją karą, w końcu co to za zabawa torturować nieprzytomnego? — Czułem, że tak będzie, więc nawet jakoś bardzo nie zareagowałem, po prostu spoglądałem na niego, zastanawiając się jakim cudem taki potwór jeszcze chodzi po ziemi.

— I co tym razem? Znowu mnie zgwałcisz czy może tym razem okażesz się na tyle łaskaw by mnie zabić?

Ten tylko spojrzał na mnie i zacmokał kilka razy z politowaniem.

— Nie tym razem, twoje małe kłamstwa nie podziałają i zostaniesz sprzedany, a ja będę siedział tuż obok i patrzył, jak cierpisz.

Po jego słowach zacząłem się niepohamowanie śmiać, choć wewnątrz czułem jak moje wnętrzności są ściskane przez niewidzialną siłę, a łzy zaczęły spływać po moich policzkach. Wiedziałem, że mówił prawdę, chciał mnie zabić w najpodlejszy i najokrutniejszy sposób jaki tylko mógł znaleźć. Nienawidziłem go tak samo jak siebie.  

W pogoni za szczęściemNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ