Rozdział 29

371 32 4
                                    

Praca jak zawsze minęła zaskakująco szybko i w miłej atmosferze, którą zawdzięczałem chyba temu, że Tamara wreszcie powoli odżywała i przypominała starą siebie. Gdy tylko wybiła godzina końca naszej pracy żwawym krokiem skierowałem się na zaplecze, nie chciałem tracić czasu, który miałem zamiar w jak najlepszy sposób wykorzystać na rozmowę z nią. Kilka chwil po mnie do pomieszczenia weszła dziewczyna, która zdawała się czymś stresować, ale nie doszukiwałem się w tym jakiegoś głębszego sensu, w końcu mogła po prostu denerwować się przed naszą rozmową.

Pierwsze kilka chwil po wyjściu przeszliśmy w milczeniu, chyba oboje musieliśmy zebrać myśli i zastanowić się jak zacząć rozmowę.

— Więc...Co się z tobą działo przez ostatni tydzień? — zapytałem, kątem oka spoglądając na nią.

— Nie było najlepiej i choć się starałam, to wszystko zaczęło mnie po prostu przerastać i na chwilę się pogubiłam.

— Co się stało, ktoś z rodziny zachorował, czy może coś innego?

— Ta druga opcja i przepraszam, za bycie chujową przyjaciółką przez ostatni tydzień.

— Nie masz za co przepraszać. Jak tylko odbierzemy tą paczkę, to w domu pogadamy przy lampce dobrego wina, bo coś czuję, że to nie jest rozmowa na teraz — mówiąc, dostrzegłem paczkomat, z którego jak zakładałem Tam chciała odebrać swoją przesyłkę.

— Masz rację, nie jest i wybacz. — Spojrzałem na nią zaskoczony, nie wiedząc co ma teraz na myśli, jednak po chwili poczułem ukłucie w ramię. Odskoczyłem od Tamary powoli rozumiejąc co właśnie miało miejsce i dlaczego. Wpatrywałem się w nią, jednak ona skuliła się i zjechała w dół ściany budynku cicho płacząc.

Nie musiałem długo czekać, aż substancja w moim ciele zacznie działać, jeżeli chciałem dotrzeć do Connora cały musiałem działać szybko. Odwróciłem się i zacząłem iść w kierunku, z którego przyszliśmy.

— Nie tak prędko kochanie. — Usłyszałem za sobą i momentalnie zamarłem, czułem, że jeszcze kiedyś się spotkamy, ale nie sądziłem, że nastąpi to tak szybko.

— Vincent — sapnąłem, wiedząc, że nie zostało mi zbyt wiele czasu nim kompletnie stracę kontakt z rzeczywistością.

— Tęskniłeś, bo ja bardzo. Dlaczego uciekłeś? Myślałeś, że się nie dowiem o twoim i Michaela małym przekręcie? Tak źle ci ze mną było? — Jego sztucznie zraniony głos, wywoływał u mnie dreszcze obrzydzenia. Mimo to fakt, że wiedział, iż Michael był w to zaangażowany zmroził mi krew w żyłach.

— Co mu zrobiłeś?! — zapytałem, walcząc ze swoim ciałem, które powoli zaczynało się poddawać.

— Temu podstępnemu lekarzynie? Jeszcze nic, za kogo ty mnie uważasz?

— Za potwora bez serca, który zasługuje na śmierć — odpowiedziałem resztkami sił, po tym wszystko zaczęło się rozmywać, by następnie spowiła mnie czerń.

***

Pierwsze co poczułem po odzyskaniu przytomności, był tępy, pulsujący ból głowy, przez który z początku nie mogłem otworzyć oczu. Warknąłem wściekły, nie dlatego, że dałem się porwać w głupi sposób, ale dlatego, że jakimś cudem Vincent dał radę zaangażować w to moją przyjaciółkę. Mam tylko nadzieję, że nic jej nie zrobił, gdy straciłem przytomność. 

Jakim cudem on się w ogóle o wszystkim dowiedział? Wątpiłem, aby to Michael mnie zdradził, w końcu nie miał w tym żadnego interesu, wydając mnie z automatu podpisałby wyrok na siebie. Kiedy tylko ból choć trochę ustąpił, otworzyłem oczy, by odkryć, że jestem w jakimś magazynie lub starej fabryce. Trudno było stwierdzić, przez brak dosłownie czegokolwiek, oprócz betonowych ścian, niedużych okiem, przez które wpadało światło no i metalowych słupów, które wspierały całą konstrukcję. Zresztą właśnie do jednego z tych słupów byłem przykuty.

Sądząc po widoku na niebo z okien, zbliżała się noc, więc musiałem przespać praktycznie cały dzień, co dawało mi pewność, że moja wataha już mnie szuka. Westchnąłem i oparłem głowę o metal, teraz nie pozostało mi nic jak czekać na to co czas przyniesie. Otworzyłem przymknięte powieki, kiedy usłyszałem za sobą szczęk otwieranych drzwi, a sądząc po odgłosie musiały być to ciężkie metalowe drzwi.

— O proszę, już wstałeś?

— Zawiedziony, że nie umarłem? — Gdy tylko mój wzrok padł na blondwłosego posłałem mu najbardziej nienawistne spojrzenie, na jakie było mnie stać.

— Wręcz przeciwnie skarbie, cieszy mnie to, że jeszcze dychasz. W końcu ktoś musi mi powiedzieć jak zabić alfę stada, w którym sobie pomieszkiwałeś.

— A niby skąd miałbym to wiedzieć? — zapytałem, musiałem wiedzieć jak wiele już wie i co w razie czego mogę przed nim zataić lub chociaż spróbować to zrobić.

— To proste, twoja ukochana przyjaciółka powiedziała mi co nieco o tym co się u ciebie działo, choć muszę przyznać, że z początku nie była zbyt chętna do naszych rozmów.

— Więc to przez ciebie tak się zachowywała.

— Oczywiście, że tak, mam nadzieję, że jeszcze pamiętasz, jak bardzo przekonujący potrafię być.

— Co ty jej zrobiłeś?! — Chęć zamordowania go rosła z każdym jego słowem, a w duchu modliłem się, aby nie zrobił jej tego samego co mi.

— Ja nic, moi chłopcy, za to mieli zabawkę do umilania sobie czasu, zresztą teraz zapewne też to robią. — Uśmiechnął się kpiąco, patrząc na moje desperackie próby rozerwania łańcucha, którym byłem skuty. Chciałem go rozszarpać na drobne kawałeczki, powoli, tak aby jego cierpienie trwało jak najdłużej.

— Ty pierdolony śmieciu, jak tylko się stąd uwolnię, zabiję cię, urządzę tak, że nawet ta twoja kurwa Renee cię nie rozpozna.

Nie zdziwiło mnie to, że moje słowa go rozwścieczyły, tym co mnie zdziwiło, był jego brak reakcji. Normalnie powinien mnie już uderzyć czy kopnąć, a tutaj nic. Spojrzałem na niego skonsternowany, a on tylko się zaśmiał. 

— Doskonała próba Felix, jednak wiedz, że to co mam dla ciebie przygotowane, jest o wiele lepsze, od jakiegoś miernego pobicia. No więc powiesz mi jak mogę się pozbyć tej twojej alfy?

Mówiąc przykucnął obok mnie, łapiąc moje włosy w garść, tak abym na niego spojrzał. Syknąłem z bólu, czując jak część moich włosów jest wyrywana, jednak spojrzałem na niego z politowaniem i splunąłem mu prosto w twarz. Chyba nie myślał, że mu cokolwiek powiem. Może robić co chce, ale i tak nie mam zamiaru zdradzać mojej nowej rodziny.

Niezadowolony moją reakcją, zacmokał kilka razy jak to miał w zwyczaju, by następnie przyciągnąć moją głowę bliżej siebie i z całej siły cisnąć nią o żeliwny słup. Zamroczyło mnie na moment i przez chwilę obawiałem się, że ponownie stracę przytomność, jednak ku mojemu szczęściu lub nieszczęściu tak się nie stało. Jedyne co to poczułem krew powoli spływającą w dół mojego karku.

— Widzisz Felix, do czego mnie zmuszasz?

— Ja? To ty ponownie chcesz pozbawić mnie rodziny!

— Rodziny? Nie rozśmieszaj mnie, wataha to nie rodzina, to pionki, którymi sterujesz, a nieposłuszne pionki się wyrzuca. — Zaśmiałem się na jego słowa. Szczerze nie dziwiło mnie to, że tak postrzegał watahę, w pewien sposób było mi go nawet szkoda nigdy nikogo szczerze nie pokochał oprócz siebie oczywiście. Podejrzewam, że nawet Renee postrzegał jako przydatny pionek w jego chorej grze.

— Jesteś żałosny, nawet nie myśl, że cokolwiek ci powiem — powiedziałem, patrząc na niego z politowaniem.

— Jeszcze zobaczymy, czy będziesz tak chętny do milczenia jutro.

Po tych słowach wstał i cicho nucąc jakąś melodię odszedł zostawiając mnie samego. Mając pewność, że już go nie ma jeszcze kilkukrotnie próbowałem rozerwać te łańcuchy, jednak, były bardziej wytrzymałe niż mi się wydawało, a moje próby skończyły, się tylko poranionymi nadgarstkami. Przemiana w wilka też nie miała sensu, mogłem sobie uszkodzić lub nawet połamać łapy i tym samym szanse na ucieczkę zniwelowałbym do zera. 

Nie wiem, ile jeszcze siedziałem modląc się, aby Connor jak najszybciej mnie odnalazł lub aby te okowy puściły, jednak w końcu zmęczenie wygrało i zapadłem w niespokojny sen.  

W pogoni za szczęściemDonde viven las historias. Descúbrelo ahora