- Co masz na myśli? - zapytałam zdziwiona.

Ja nie mam takiego wrażenia. Nie zauważyłam niczego nazdwyczajnego, ale to może przez to, że inne rzeczy zaprzątają moje myśli ostatnimi czasy, a poza tym brałam też trochę wolnego.

Jayden wzruszył ramionami.

- Może po prostu mi się wydaje, ale widzę coraz więcej ludzi, którzy tu nie pasują i widzę ich pierwszy raz.

Każdego dnia jest tu spory ruch, więc nie mogę zapamiętać wszystkich, ale to fakt, że wiele ludzi się powtarza i przychodzi w miarę regularnie, więc ich kojarzę i zdecydowana większość jest w pewien sposób do siebie podobna. Rzadko ktoś się wyłamuje, a jeżeli Jayden mówi, że przychodzą zupełnie inni, to już sama nie wiem.

- Może jakiejś firmie się znudziła księgowość i się przebranżowili w biznes dla koksów ochroniarzy. - zażartowałam, dalej obserwując tę trójkę za oknem.

Ale teraz chyba nie robi się zbyt ciekawie. Co prawda nie słyszę, co mówią, ale dyskusja między nimi jest raczej intensywna i jeszcze bardziej mi szkoda tego trzeciego, bo złość dwóch karków jest skierowana właśnie na niego.

- Powinniśmy coś zrobić? - zapytałam Jaydena.

- Hmm... - zastanowił się chwilę. - Może i by wypadało, ale co mamy zrobić? Chcesz im się narażać?

- Absolutnie nie. - odpowiedziałam od razu.

Nie mam na to najmniejszej ochoty.

- A poza tym ja na pewno nie dam rady ich rozdzielić. - powiedział.

- W sumie masz rację, - tyle zdążyłam powiedzieć, bo w tej chwili jedna z szyb baru zmieniła się totalną pajęczynkę.

Głośny huk sprawił, że słychać tylko muzykę, bo uwaga każdego jest skierowana teraz na zewnątrz i wszyscy zamilkli.

Jeden koks popchnął tego biednego człowieka właśnie na tę szybę, od drugiego dostał kilka razy w twarz, skopali go i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, podbiegli do samochodu, który stał niedaleko i odjechali w mgnieniu oka. To wszystko stało się tak szybko, że nawet teraz nie dociera do mnie do końca, co właściwie się wydarzyło.

- Ja pierdolę. - powiedział Jayden i za chwilę wybiegł przed budynek, a ja instynktownie zrobiłam to samo.

Podbiegliśmy do pobitego człowieka, który zwija się pod ścianą z bólu. Cała jego twarz jest po prostu zmasakrowana. Wszędzie jest krew. Jego ramię jest wygięte pod tak dziwnym kątem, że nie mam wątpliwości co do tego, że jest złamane.

- Dzownię na pogotowie. - powiedziałam i wyciągnęłam telefon z tylnej kieszeni spodni.

Jestem wdzięczna, że zawsze go tam noszę, ale nie sądziłam, że przyda się w takiej sytuacji.

- Operator numer sto siedemnaście. Słucham. - usłyszałam w słuchawce. 

- Dzień dobry, doszło do pobicia. - nawet nie wiem, od czego ja mam zacząć mówić.

- W jakim stanie jest poszkodowany?

- Żyje, ale na pewno ma złamaną rękę, cała jego twarz jest we krwi, nie może wstać - powiedziałm szybko, mając nadzieję, że moje słowa mają jakikolwiek sens.

Nigdy wcześniej nie musiałam dzwonić na numer alarmowy i działać pod presją w tak poważnej sprawie. Caly czas widzę, jak ten mężczyzna leży na ziemi i ledwo może się ruszać, Jayden coś do niego mówi i próbuje mu jakoś pomóc, ale nie ma jak.

- Proszę podać adres. - usłyszałam opanowany głos mężczyzny.

Dobrze, że są tacy opanowani, to trochę pomaga. Muszą wiedzieć, co mają robić, więc czuję się teraz lepiej. Spokojnie Rose, po prostu odpowiadaj na jego pytanie i wszystko będzie w porządku.

Podałam mu adres i cieszę się, że w takim momencie nie wypadł mi z głowy. Kiedy idę do pracy, po prostu wiem, gdzie mam iść, nie zwracam za bardzo uwagi na numer budynku ani na ulicę.

- Karetka już jedzie. Widziała pani sprawców?

- Nie widziałam twarzy. - przyznałam.

Nie mam pojęcia, jak wyglądali. Chyba tak jak każdy inny kark. Oboje łysi, czarne spodnie i marynarka. Czyli zupełnie typowo. Z takim opisem będzie to jak szukanie igły w stogu siana. Poza tym jest całkiem ciemno, nie widziałam ich wyraźnie.

- Ale w barze są kamery, może to pomoże.

- Dobrze, policja też przyjedzie. Mogę w czymś jeszcse pomóc? - zapytał.

- Za ile będzie karetka?

- Za kilka minut. Spokojnie, już jedzie.

- Dobrze, dziękuję. Do widzenia. - rozłączyłam się.

Podeszłam do Jaydena i tego mężczyzny, który teraz zwija się z bólu.

- Już wezwałam pomoc.

- Pogotowie już do pana jedzie - powiedział Jayden do tego człowieka.

Przed bar wyszła większość gości. Każdy chce zobaczyć, co się stało. To nie jest w porządku, że robią sztuczny tłum i się po prostu gapią, nie robiąc nic innego, kiedy inny człowiek jest w takim stanie, ale chyba taka jest natura ludzka. Poza tym co niby mieliby takiego zrobić? Ja już zadzwoniłam na numer alarmowy, a nikt z nas nie jest lekarzem, żeby jakoś pomóc. 

Jest niebezpiecznyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz