Z tego mogą być problemy...

1K 54 13
                                    

Wczorajsze wezwanie złamało mnie od środka. Nie miałam na nic siły, czy to fizycznie, czy to psychicznie. Jednak do pracy nikt za mnie nie pójdzie. Ubrałam czarne spodnie dresowe, jednak by sprawiać pozory, założyłam czarny, cienki, dopasowany golf. Całość komponowała się bardzo dobrze. Napiłam się wody i wyszłam to pracy. Założyłam słuchawki na uszy i włączyłam playlistę z moją ulubioną muzyką. Pojechałam do pracy, weszłam po schodach i udałam się w stronę socjalnego. Wychodziłam do pełnego ludzi pomieszczenia, grzebiąc w swojej torbie w poszukiwaniu kosmetyczki. Nie patrząc pod nogi, potknęłam się o jakieś pudło ustawione w wejściu.

Nie miałam szczęścia do upadków. Wiedziałam, że lecę do przodu i najprawdopodobniej upadnę twarzą na ziemię, tuż przed szafkami.
Jednak tym razem tak się nie stało. Pod moimi dłońmi poczułam coś ciepłego. Otworzyłam przymrużone oczy.
Ujrzałam twarz Nowego, którego dłonie znalazły się na moich plecach, pozwalając złapać mi równowagę. Po chwili zorientowałam się, że trzymam swoje ręce na jego muskularnym torsie.
- P-przepraszam Cię bardzo, ja.. nie zauważyłam Cię, nie wiedziałam, że się przebierasz... i jeszcze te pudła... Niezdara ze mnie - zawstydziłam się, ale był to wstyd, jakiego nie czułam dawno. Poczułam nagle kołatanie w sercu i ucisk w głowie. W tym momencie weszli do bazy Anka, Basia i Piotrek, którzy wrócili z wezwania. Popatrzyli się tylko na nas z głupim uśmieszkiem. Super. Tylko ich mi tu brakowało. Wpadłam na swojego kolegę, który stoi przede mną bez koszulki, a moi znajomi obserwują nas jak małpy w zoo, szeptając sobie coś do siebie.
- Nic się nie stało - uśmiechną się chłopak, zakładając bluzkę. Przed oczami pojawiły mi się mroczki. Odruchowo złapałam dłonią szafkę i przymróżyłam oczy.
- Britney, wszystko w porządku? - szepnął, spoglądając kątem oka na znajomych, zajętych czymś innym.
- Mhmm, jest okej - odpowiedziałam, gdy objawy ustąpiły. Kolega odprowadził mnie podejrzliwym wzrokiem w stronę łazienki, gdzie z strojem pod pachą się udałam.

***

Pierwsze wezwanie, jakie dostaliśmy było do wstrząsu anafilaktycznego w restauracji. Doskonale znałam to miejsce - luksusowa miejscówa obrzydliwe bogatych snobów. Weszliśmy do środka, kelner zaprowadził nas do miejsca, gdzie leżała pacjentka. Spojrzałam na danie, które jadła kobieta.
- Pomóżcie jej - powiedział przerażony mężczyzna, stający przy kobiecie.
- Dobrze, a kim pan jest? - spytał lekarz.
- Mężem - odpowiedział.
- Dobrze, czy żona jest na coś uczulona? Choruje? Przyjmuje leki? - lekarz bombardował go pytaniami, widząc, że z pacjentką jest źle.
- Nie... nie wiem, do tej pory nic takiego się nie działo - odpowiedział zdezorientowany mąż pacjentki.
- Proszę pana, jak pan może nie wiedzieć! Przecież jeśli alergia jest tak poważna, to na pewno były robione jakieś badania - złościł się, zresztą jak zawsze Fafik, kiedy postanowiłam mu przerwać.
- Orzechy - powiedziałam, nie odrywając wzroku od aparatury. Nastała cisza. Podniosłam głowę i ujrzałam zdezorientowane spojrzenia kolegów.
- Orzechy - powtórzyłam, jakby to było logiczne.
- Ale... Skąd ty możesz to wiedzieć? - spytał podejrzliwe Nowak.
- Bo wiem. W tym daniu nie ma innych alergenów. To musi być to - odpowiedziałam, gdy saturacja zaczęła drastycznie spadać.
- Doktorze, saturacja leci! - podniosłam głos.
- Cholera, obrzęk krtani - powiedział.
- Konikotomia? - spytał Nowak.
- Britney, podaj skalpel - rozkazał lekarz.

***

Banach nie ogarniał grafików tak dobrze jak Benio. Okazało się, że Góra miał pracować dziś do 16, Wiktor o tym zapomniał i musimy dokończyć dyżur jako zespół P. Czas się okropnie dłużył - gdy się źle czułam zazwyczaj tak się działo.
- Britney, wezwanie - powiedział kolega, na co ruszyłam za nim w stronę wyjścia.
- Co tym razem? - spytałam znużona, otwierając drzwi pojazdu.
- Bujka pod sklepem alkoholowym - odpowiedział.
- Kolejni pijacy - westchnęłam, modląc się o koniec tego dyżuru.
- A... Mogę Cię o coś spytać? - odezwał się Nowy, ruszając z parkingu dla karetek.
- Dajesz - odparłam, patrząc się w okno.
- Skąd wiedziałaś, że to orzechy? - spytał, zerkając na chwilę na mnie.
- Znam tą restauracje, jadłam tą potrawę. Stąd wiem - odpowiedziałam, chociaż szczerze mówiąc, nie lubiłam tego tematu. Dotyczyło to mojego chłopaka, o którym najchętniej chciałabym zapomnieć.
- Nie wiedziałem, że lubisz takie... bogate restauracje - powiedział z uśmiechem kolega.
- Pewnie dla tego, że nie lubię - odpowiedziałam, opierając swoją głowę o szybę.
- A i jeszcze jedno... Dobrze się czujesz? - spytał Nowak.
- A czemu pytasz? - zetknęłam na niego.
- Widziałem jak się zachowałaś rano, przy szafkach... - kontynuował.
- Nic mi nie jest, w głosie trochę mi się zakręciło. I to tyle - odpowiedziałam. Chłopak spojrzał na mnie, po czym jego wzrok wrócił na drogę. Czy on się właśnie o mnie zmartwił?

Wysiedliśmy z karetki. Wzięliśmy sprzęt i udaliśmy się w stronę trzech mężczyzn, siedzących pod ścianą osiedlowego sklepiku.
- Dobra, ja się zajmę tą dwójką, ty obejrz tamtego, czy wogóle potrzebuje pomocy, jak coś, to mi pomożesz - wskazał Gabryś, kierując mnie w stronę mężczyzny, który właściwie wyglądał... jakby praktycznie nie oberwał w tej bujce. Ponad to, wcale nie wyglądał na nie zadbanego pijaczka.
- Dzień dobry, pogotowie ratunkowe. Co pana boli? - spytałam.
Nie zrozumiałam odpowiedzi mężczyzny, mówił bardzo nie wyraźnie. Przykucnęłam przy nim, by sprawdzić, czy jest świadomy.
- Halo! Słyszy mnie pan? - spytałam.
Nagle pacjent wyciągnął ręce w moją stronę, złapał mnie na wysokości pośladków i zaczął szarpać.
- Zostaw mnie! - krzyknęłam, wyrywając się.
W tym momencie podbiegł Gabryś, szarpnął jego ręce, złapał gościa za kurtkę, tuż pod szyją, podniósł na równe nogi i przywalił pięścią w jego twarz. Mężczyzna po uderzeniu zniknął.
Czułam się strasznie nieswojo. Ktoś naruszył moją nietykalność, a ja mogłam tylko krzyczeć. Zmartwiła mnie jednak reakcja przyjaciela.
- Wszystko dobrze? Nic Ci nie jest? - podbiegł Gabryś, łapiąc troskliwie moje ręce pod ramionami.
- Chyba w porządku - odpowiedziałam lekko nieobecna.

***

Wracaliśmy do bazy. Żaden z panów awanturników nie wymagał hospitalizacji. Widziałam jak Nowy, zerka na mnie, całkowicie przybitą tą sytuacją. Pewnie nie wiedział, co powiedzieć. Ja też bym pewnie na jego miejscu nie wiedziała. Rozmowę więc postanowiłam zacząć ja.
- Nowy, ja na prawdę dziękuję, że mi pomogłeś, ale nie wiem czy bicie pacjenta to najlepszy pomysł - ciągnęłam z niechęcią.
- Ktoś musiał przecież zareagować - odpowiedział.
- Tak, wiem, i dziękuję Ci. Naprawdę. Ale... - kontynuowałam bez siły - Co jeśli mu się mogło coś stać? Wiesz, że z tego mogą być problemy...
- Nie marw się - powiedział spokojnym głosem - Ja niczego nie żałuję. I nie będę żałował.

Weszliśmy do bazy. Nowy przepuścił mnie w drzwiach, gdy wchodziliśmy do socjalnego wypełnionego ratownikami.
- Ciężkie wezwanie? - spytała Sonia, widząc nasze, nieco zrezygnowane miny.
- Noo, powiedzmy że pacjent zaatakował Britney - odpowiedział Nowy, na co spojrzałam na niego nieco rozczarowana. Widząc mój wzrok, wzruszył wymownie ramionami. Raczył się domyślić, że wolałam, żeby o tym nie mówił. No trochę późno.
- Jak to? Jeju, Britney, nic Ci nie jest? Dlaczego nie wezwaliście policji? - wyraźnie zmartwili się koledzy.
- Noo, powiedzmy że Nowy załatwił to inaczej - odpowiedziałam, patrząc na Nowaka, na co on się tylko lekko uśmiechną w moją stronę.

___________________________________________
hejka! mam nadzieję, że ten rozdział przypadł wam do gustu, tutaj zaczyna się trochę sytuacja zagęszczać, więc polecam wam śledzić wszystko dokładnie 💗 dziękuję, że jesteście

Przeznaczeni sobie | Na sygnaleWhere stories live. Discover now