Skok w bok

1.1K 52 15
                                    

- Żartujesz sobie ze mnie? - spytałam z niedowierzaniem. Wymieniliśmy ze sobą zaniepokojone spojrzenia. Zrozumiałam, że Nowemu też nie było już do śmiechu. Po chwili nasze oczy skierowaliśmy w stronę doktora Góry.
- A wy, na co znowu czekacie? Mam wam specjalne zaproszenie wysłać? - warknął.
Spojrzeliśmy się jeszcze raz na siebie, po czym zaczęliśmy zbierać rzeczy.
- Idźcie już, ja zaraz do was dołączę - machną w naszą stronę dłonią, przykładając jednocześnie telefon do ucha. Ruszyliśmy niepewnie pod wskazany adres.

Był to dom jednorodzinny, całkiem mały, ale w bardzo złym stanie. Wyglądał jak nawiedzony dom z horrorów, co jeszcze bardziej spotęgowało mój strach. Przed domem była drewniana buda dla psa i łańcuch. Brakowało tylko trzygłowego czworonoga. Stara, druciana furtka była otwarta, więc weszliśmy. Skrzypienie zawiasów podczas otwierania jej był nie do zniesienia. Pomoc wezwali sąsiedzi - usłyszeli przerażające krzyki. Podeszliśmy do drzwi. Kiedy miałam zapukać, zorientowałam się, że są otwarte. Wymieniłam kolejne już spojrzenie z Gabrielem, po czym udaliśmy się do środka.
- Wezwanie było do krzyków, a tu zupełnie cicho... - szepnęłam, krocząc wręcz za palcach za wyższym kolegą - Co z tą policją?
- Zgubili się po drodze - odpowiedział chłodno.
- Co ty chrzanisz znowu, Nowak? - spytałam ratownika. Denerwowały mnie jego żarty. Myślałam, że adres tego wezwania wzbudził w nim chociaż odrobinę niepokoju lub niepewności.
- N-no przecież mówię poważnie, na razie nie przyjadą, nie mają patrolu w okolicy - odpowiedział mężczyzna. Wtedy zrozumiałam, że on wcale nie żartuje. Ani trochę nie podobała mi się sytuacja, w której się znaleźliśmy. Bałam się. Do tego doktor... aa zresztą nie wiem, co on robi.

- Halo? - zawołał Gabryś.
- Pogotowie ratunkowe, jest tu ktoś? - przyłączyłam się. Gdy stanęliśmy u progu kuchni, rozbłysło nad nami światło. Przed nami ukazała się kobieta z zakrwawioną ręką i odłamkiem szkła skierowanym w naszą stronę. Dookoła było pełno ostrych odłamków.
- Czego ode mnie chcecie? Nie zbliżajcie się! - krzyknęła do nas.
- My... Jesteśmy ratownikami medycznymi, chcemy Pani pomóc - podjęłam próbę negocjacji.
- Nie zbliżajcie się, bo zrobię krzywdę sobie, albo Wam - zagroziła, na co powoli odłożyliśmy torby oraz lekko unieślismy ręce, by miała je na widoku - Po co tu przyszliście? Pewnie chcecie mnie znowu tam zabrać! O nie, nie dam się! Nie tym razem! Zabraliście mi wszystko, co mam, co miałam! Gdzie on jest? C-co z nim zrobiliście? No mówcie! - wrzeszczała.
- Ale... Z kim? - mówił kojącym głosem Gabryś.
- Narkotyki? Dopalacze? - szepnął w moją stronę.
- Nie widzę, by źrenice były znacznie powiększone... Schizofrenia? - szepnęłam w odpowiedzi.
- Jak to z kim?! Wy już doskonale wiecie z kim... Nie ujdzie wam to na sucho! Skończycie tak jak on!
- Britney! - krzyknął Nowak i zanim się zorientowałam, że kobieta ruszyła w naszą stronę z odłamkiem szkła, chłopak otoczył swoimi umięśnionymi rękami moje ramiona i odskoczył w bok. Będąc z nim w uścisku, poleciałam z nim na ziemię. Pojawiły mi się mroczki przed oczami. Myślałam, że serce wyskoczy mi z klatki. Leżałam połową ciała na jego klacie. Złapaliśmy kontakt wzrokowy. Życie przeleciało mi przed oczami. Podnieśliśmy się do pacjentki, przyszedł doktor Góra.
- Co tu się stało, Britney, Nowak? - spytał, obracając z nami pacjentkę.
Ja przyglądałam się ranie - szkło, którym nam groziła przy upadku wbiło się jej w szyję.
- Wydaje mi się... że nie uszkodziło tętnicy, ale było blisko - podsumowałam.
- W badaniu urazowym uraz głowy na wysokości płata czołowego - powiedział Nowak. Otarłam pot z czoła.

***

Wracaliśmy z wezwania w kompletnej ciszy. To była straszna noc. Tak bardzo marzyłam, by wrócić do domu i pójść spać. Kiedy zdaliśmy pacjentkę, usiadłam z tyłu karetki i zdjęłam rękawiczki. Poczułam szczypanie na wewnętrznej stronie nadgarstka, gdy przysiadł się do mnie Nowak.
- Ja... Chciałam Ci bardzo podziękować. Gdybyś mnie wtedy nie odepchnął...
- Ale Cię odpechnąłem. Nie masz za co dziękować, już wszystko jest dobrze. - odpowiedział. Uśmiechnęłam się do niego niezbyt energicznie. Kiedy podwinęłam rękaw, ujrzałam długa ranę na zakrwawionej ręce.
- Skaleczyła Cię - powiedział, łapiąc moją rękę.
- To nic takiego... - wycofałam dłoń.
- Daj, przecież muszę to obejrzeć - założył rękawiczki i wziął z powrotem moją rękę. Po chwili zamyślenia powiedział.
- Bez szycia powinno się obejść, ale muszę to zdezynfekować i opatrzyć - zerknął na mnie wyraźnie zmartwiony.
Od kiedy tak się o mnie martwił? To zupełnie nie w jego stylu. Ratownik wziął środek do dezynfekcji ran i zaczął oskarżać nadgarstek. Syknęłam z bólu, w odpowiedzi chłopak zerknął w moje oczy.
- Kurcze, jest dość głęboka... - powiedział, okręcając bandarz wokół rany - Gotowe.
- Dziękuję - odpowiedziałam, wpatrując się w jego oczy. Złapaliśmy kontakt wzrokowy. Gabriel dalej trzymał moją rękę, kiedy nawiedził nas Góra.
- No, myślę, że teraz macie chwilę, by mi wyjaśnić, co tam się stało.. - rzucił z pretensją.
- Weszliśmy do środka, tam zastaliśmy kobietę ze schizofrenią, groziła nam szkłem, próbowaliśmy załagodzić sytuację, pacjentka zaczęła biec w naszą stronę, Nowy nas popchnął na bok, pacjentka się nadziała. To tyle - skróciłam wydarzenia z wezwania.
- To tyle? - zaczął prawić swoje morały, nigdy przerwał mu Nowak.
- A dlaczego doktora tam nie było? Może doktor umiałby załagodzić sytuację? Woli się doktor tłumaczyć z tego, że po zaatakowaniu ratowników pacjentka nadziała się na szkło czy żeby któroś z nas dostało? Nasze bezpieczeństwo się nie liczy?
Zagiął go. I miał rację. Lekarz powinien być na miejscu. Zwłaszcza w takiej sytuacji, to on powinien zarządzać tą akcją i podejmować decyzje.
- A to co? - zmienił temat rozmowy, wskazując na zestaw opatrunkowy. Ratownik spojrzał na mnie, na co tylko
spuściłam głowę i schowałam nadgarstek w rękawie kurtki.
- My... Zaczęliśmy już sprzątać - spojrzał dyskretnie na zegarek - Za 20 minut koniec dyżuru.
- No dobra - przyglądał się jeszcze przez chwilę, doszukując się przysłowiowej dziury w całym, po czym odszedł. Nie wiedziałam, jak zareagować na zachowanie Gabrysia.
- Dlaczego to zrobiłeś? - spytałam, gdy chłopak zaczął wkładać bandarze do pojemnika.
- Wiedziałem, że nie chcesz, aby Góra się dowiedział - odpowiedział, nie odrywając wzroku od apteczki.
- A... Skąd wiedziałeś? - ciągnęłam temat.
- Powiedzmy, że trochę Cię już znam - mrugnął chłopak. Zarumieniłam się i przyłączyłam do sprzątania.

___________________________________________
mam nadzieję, że ten rozdział przypadł wam do gustu ❤️ dziękuję za Waszą aktywność 🥺

Przeznaczeni sobie | Na sygnaleWhere stories live. Discover now