125. Ja w niego wierzę.

215 36 2
                                    


*Emma*

Po śniadaniu pojechałam z panem Arthurem złożyć zeznania w sprawie kuzynki. Powiem szczerze, że nie było to dla mnie łatwe. Na szczęście nie dane mi było jej zobaczyć, więc aż tak bardzo się tym nie stresowałam. Gdy wracaliśmy samochodem do obozu rozmyślałam o tym wszystkim co już się wydarzyło. Stałam się słabsza. Myślałam, że mam silny charakter, ale najwidoczniej nie. Chociaż wcześniejsze sytuacje nie były na takim poziomie jak ta obecna. To wszystko mnie przerosło. W końcu musiało wydarzyć się coś, na co nie byłam przygotowana. I oto stało się. Może i odrobinę przesadzam i moja reakcja na to wszystko była przesadzona, ale kto by się nie przejął? Byłam szczęśliwa z chłopakiem, dzięki któremu miałam ochotę żyć. Pomyśleć, że wszystko się rozpadło z powodu dziecka. Naprawdę nie wiem co będzie z Samem. Jeżeli Maks nie podejmie się nad nim opieki to totalnie się załamę. Pokaże to, kim tak naprawdę jest. Mam nadzieję, że wykarze się rozsądkiem. Obecnie jestem po obiedzie i razem z Alice przyszłyśmy właśnie do chatki. Przebierałam się w strój jeździecki niezwykle długo. Naprawdę nie miałam ochoty na tą całą sesję zdjęciową. Byłoby już po wszystkim, gdyby nie Sylvia. No, ale cóż. Stało się i już nic na to nie poradzę. Wzięłam toczek do ręki i wyszłam z łazienki. Alice siedziała przy stole i przyglądała się zreperowanej kamerce. Jestem pod wrażeniem, że Jen udało się ją naprawić. Na pewno kiedyś się przyda.

- Możemy już iść. - Powiedziałam, stając przy drzwiach wyjściowych. - Za chwilę wszystko powinno się zacząć.

- Masz rację. - Odpowiedziała mi moja przyjaciółka. - Oby Maks dał radę jechać.

- On musi wygrać. - Odezwałam się, gdy wyszłyśmy już z chatki. - Nie widzę innego scenariusza.

- Jest na kacu. - Usłyszałam. - W dodatku jest tu jeden z braci Teyes. - Na moment przystanęłam, chwytając szatynkę z ramię.

- Z tych Teyes'ów? - Spytałam, patrząc w jej niebieskie oczy.

- Tak. - Odparła.

- Ale jakim cudem? - Znów zaczęłyśmy iść. - Przecież już są za starzy na ich obóz.

- To żaden z trojaczków. - Wyjaśniła. - To ich młodszy brat. Równie dobry jak oni. Gdy Maks się o nim dowiedział był załamany. - Spuściłam wzrok. Pamiętam jak brunet opowiadał mi o tej rodzince. Strasznie się ich obawiał. Ma teraz o wiele większe problemy, a tu jeszcze takie coś.

- Musi dać radę. - Odezwałam się po krótkiej chwili ciszy. - Ja w niego wierzę.

Po jakimś czasie razem z szatynką znalazłyśmy się nieopodal końskiej stadniny. Wokoło zaczęło zbierać się już całkiem sporo osób. Było mi odrobinę gorąco w tym całym stroju, ale raczej powinnam wytrzymać do momentu ronienia zdjęć. Minęłyśmy z Alice dosyć pokaźną grupkę osób i podeszłyśmy do drzwi stajni. Sama nie wiem dlaczego, ale chciałam wejść do środka. Czułam, że powinnam powiedzieć coś Maksowi. Jakieś słowa otuchy, dzięki którym mógłby oczyścić umysł i dobrze pojechać. Zostawiłam Alice samą i skierowałam się do budynku. W środku panował taki sam chaos, jak wczoraj, tylko że tym razem było tu więcej chłopców. Rozejrzałam się dookoła, aż dostrzegłam znajomą mi twarz. Maks stał obok sylwetki swego konia i coś do niego mówił. Niepewnym krokiem zaczęłam iść w jego kierunku. Poczułam ja serce zaczyna mi szybciej bić. Spokojnie, bądź silna Emmo...

- Jak się czujesz? - Zadałam pytanie, na które brunet powoli odwrócił się w moją stronę. Był zaskoczy, a jego spojrzenie przepełnione było zmęczeniem.

- Nie najgorzej. - Odparł bezuczuciowo. - Wypiłem wczoraj odrobinę za dużo... - Zaczął drapać się po karku.

- Wiem. - Odezwałam się, podchodząc o krok bliżej jego klaczy. - Zastanawiałam się czy w ogóle dasz radę wsiąść na konia. - Brunet delikatnie uśmiechnął się do siebie.

- Aż tak źle ze mną nie jest. - Zaśmiał się, przez co i na moich ustach zagościł szczery uśmiech.

- Przyszłam Ci powiedzieć, że.. - Poczułam gulę, która z każdą sekundą zatykała moje gardło. - że w Ciebie wierzę. - Chłopak spoglądał na mnie zmieszany. - Chciałabym, żebyś na razie nie myślał o wszystkim innym. Skup się na wyścigu. Wygraj go dla mnie. - Skończyłam mówić, a następnie mocno go przytuliłam. Był zmieszany, ale w końcu odwzajemnił uścisk.

- Postaram się. - Usłyszałam w odpowiedzi, gdy się od niego odsuwałam.

- Teyes ma być drugi. - Zauważyłam, jak brunet spina się na moje następne słowa. Położyłam mu rękę na ramieniu. - Jesteś od niego lepszy. Na pewno dasz radę. - Stwierdziłam, po czym zaczęłam powoli odchodzić.

- Emmo. - Przystanąłem, odwracając się w stronę chłopaka. - Dziękuję. - Posłał mi uśmiech, który odwzajemniłam.

Spokojnie wyszłam ze stajni, zostawiając Maksa z panem Andre. Mam nadzieję, że samo odwiedzenie go przez moją osobę doda mu sił i motywacji. Ja tak naprawdę nie przekroczyłam linii mety jako pierwsza, a i tak zajęłam zwycięskie miejsce. Maks musi to wygrać. Trenował ciężko, a to musi zostać wynagrodzone. Całą sobą trzymam za niego kciuki. Teraz nie ma ważniejszych rzeczy. Postaram się nie myśleć o naszym zerwaniu. Na chwilę obecną liczy się tylko wyścig. Obyś dał radę Maks... Podeszłam do moich znajomych, łapiąc Alice pod ramię. Dziewczyna lekko podskoczyła. Musiałam ją przestraszyć. Jednakże zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, z głośników wyłonił się spokojny ton głosu pana Arthura. Zaczął swoje przywitanie, które było nam dane usłyszeć już wczoraj. Po jakimś czasie zaczął wyczytywać zawodników. Obserwowałam każdego chłopaka, który wyjeżdżał ze stajni. Trzech pierwszych wyglądało zwyczajnie, ale gdy usłyszałam nazwisko Teyes odrobinę się spiełam. Chłopak był naprawdę dobrze zbudowany, a do tego jego koń poruszał się z olbrzymią gracją. Wyglądał na twardego zawodnika. Z kolei gdy ze stajni wyjechał Maks razem z Filis nie odczułam już nic. Wyglądał jak przeciętny zawodnik. Możliwe, że czymś się wyróżniał względem pozostałych zawodników, ale było to raczej coś nikłego. W każdym razie był osobą, za którą trzymałam kciuki. Byłam niezwykle zestresowana, gdy znak do startu wprawił w ruch wszystkie konie, razem z ich jeźdźcami. Uważnie obserwowałam ekrany telewizorów i drogę przy stajni, gdy zawodnicy nią przejeżdżali. Z tego co udało mi się zaobserwować to to, że Maks cały czas trzymał się z przodu. Dorównywał kroku Teyes'owi, ale tylko przez dwa pierwsze okrążenia. Podczas trzeciego został sam, do chwili gdy dwóch innych gości go dogoniło. W tamtym momencie zaczęłam się poważnie stresować. Na szczęście Maks wrócił na swoją wcześniejszą pozycję tak szybko, jak z niej spadł. Przedostatnie okrążenie pokazało nam zaciętą walkę pomiędzy Maksem, a Teyes'en. Gdy jeden z opiekunów ogłosił przez głośniki ostatnie okrążenie, ze stresu chwyciłam Alice za nadgarstek, mocno go ściskając. Bacznie rejestrowałam obraz z monitorów. W pewnym momencie Maks znalazł się na prowadzeniu. Jako pierwszy znalazł się na ostatniej prostej i jako pierwszy przekroczył linię mety. Wygrał. Maks wygrał! Obydwa zwycięstwa w wyścigach przypadły na nasz obóz! Tłum zaczął wiwatować. Ludzie krzyczeli, bili brawo i gwizdali. Ja oszołomiona jego zwycięstwem ciągle mu się przyglądałam. Patrzyłam tak na niego, gdy odbierał medal i pucharek. Było widać, że jest niezwykle zmęczony. Odczuwałam dumę. Kto by się spodziewał, że po jego wczorajszej szopce będziemy mogli oglądać go dzisiaj na pierwszym miejscu? Ja na pewno nie. Miałam wielkie nadzieje na jego wygraną, ale nie spodziewałam się, że da radę osiągnąć ten sukces. Zajął pierwsze miejsce! Udało mu się pokonać Teyes'a! W pewnym momencie zostałam poproszona na scenę. Alice i Jen wręcz pchnęły mnie w jej stronę. Ostrożnie weszłam po schodkach i stanęłam obok zdyszanego bruneta. Fotograf zaczął robić nam zdjęcia. Cały czas się uśmiechałam, chociaż w głębi duszy rozdzierał mnie ból. Ból, który się nasili za kilka dni. Ból rozstania. Teraz słowa "dobra mina do złej gry" nabrały dla mnie sensu. Obejmowałam się z Maksem, trzymając zwycięski puchar, a tak naprawdę byłam załamana. Sama sobie zgotowałam ten los. I chociaż to nie ja zniszczyłam to co było między nami, czułam się jak ostatni śmieć. A mogło być tak pięknie...

Chłopak z obozuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz