XXXVIII

270 28 0
                                    

- Co robimy?

- Dzwonimy? - odparł, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.

- Do kogo? Przecież nie powiemy Rebecce, że nie możemy zawrócić, bo znajdzie nas jakiś psychopata. Ona, jak się wkurzy, będzie o wiele niebezpieczniejsza niż on - zażartowałam, choć żadne z nas się nie zaśmiało. Sytuacja była zbyt poważna.

- To chyba jasne, że nie do Rebecki. Ona by nas udusiła, a mamy wystarczająco wiele zmartwień. Niech uratuje nam tyłki mój wujek, który będzie w stanie tę przeszkodę zlikwidować. Możecie też spróbować przeskoczyć, a ja przeszedłbym jakoś górą...

- Nie ma mowy. Przeszkoda jest za szeroka, jeżeli nawet dalibyśmy radę na wysokość. Poza tym, nie zaryzykuję zdrowia Huntera, jest tam pełno drzazg i ostrych, połamanych gałęzi.

Mogliśmy też zostawić Huntera i sami udać się po pomoc, ale ta myśl była tak niewłaściwa, że żadne z nas nawet o niej nie wspomniało.

- Właśnie. Dzwonię więc.

Czekałam. Podeszłam do Huntera i pogłaskałam go po chrapach, dziękując mu za wytrwałość i chwaląc go za grzeczność.

Peter rozmawiał z kimś przez telefon, marszcząc co chwilę brwi i dyskutując zawzięcie z osobą po drugiej stronie. Zadrżałam. Co, jeśli się nie uda?

Gdy czekaliśmy, zauważyłam, że chłodne, wczesne przedpołudnie zamieniło się w upalny środek dnia. Nie zauważyłam nawet, kiedy to się stało, zbyt zajęta tajną bazą i szaleńczą ucieczką.

Teraz było około piętnastej, a duchota w powietrzu omal nie pozwalała oddychać. Miałam niepokojące wrażenie, że nadchodziła burza.

- No... Okej, mamy to - Peter nie wyglądał na przekonanego. Spuścił wzrok i podrapał się w podbródek.

- Mówisz sarkastycznie czy tak serio? - skrzywił się na moje słowa. Dobrze czułam, że coś nie grało. Zamarłam w oczekiwaniu na wyrok.

- Serio, ale... Niezupełnie. Chodzi o to, że mój wujek będzie tutaj za pięć godzin.

O, cholera.

- Zaraz, zaraz. Pięć godzin? Ale ty wiesz, że w tym czasie tym... tym facetom z Organizacji może coś strzelić do głowy i znów zaczną nas szukać..? Wtedy na pewno nie uda nam się uciec i...

- Hej, Sam... - Peter podszedł do mnie, w geście wsparcia uspokajająco ściskając mnie za rękę. - Wszystko... Wszystko się ułoży, obiecuję. Policja powinna przecież już zajechać do ich kryjówki i złapać sprawców. Pewnie nawet teraz, w tym momencie prowadzą ich do radiowozu, racja?

- Ta - mruknęłam cicho. Tyle emocji, ucieczek i strachu chyba jeszcze nigdy nie zaznałam. No, a jeżeli chodzi o fałszywe trupy zwisające z sufitu,.. wolałabym nawet nie wspominać.

Nie sądziłam, że będę kiedykolwiek za tym tęsknić.

I tak wylądowałam z Peterem w lesie, całkowicie odcięta od cywilizacji, ze względu na pięć procent baterii. Miałam czekać, więc czekałam. Niepokój w moim sercu jednak narastał. Co, jeśli policjanci wcale nie zdołali złapać członków Organizacji?

Czy zaczną nas szukać? Co się stanie, jeżeli nas znajdą?

Z rozmyślań wyrwał mnie ogłuszający huk grzmotu nad naszymi głowami i paniczne rżenie Huntera. Niebo się otworzyło, a na nasze głowy wylały się strumienie lodowatej wody.

Hunter II. Czas zmianWhere stories live. Discover now