XXIV

334 31 4
                                    

Jechałam na Hunterze bardzo powoli, jakby zaraz miało stać się coś strasznego, jak gdyby z boku miał ktoś wyskoczyć.

W miarę jak przybliżaliśmy się do stajni, robiło się głośniej, cisza ustępowała miejsca podniesionym głosom i rżeniem koni. Na pastwisku nie było żadnego, co trochę mnie zdziwiło. Chyba nie mogło być aż tak późno, że konie szkółkowe miały jazdy, a prywatne stały w boksach?

Na pewno nie. Taki stan stajnia osiągała koło piętnastej, może czternastej...

Moje przypuszczenia niestety, podkreślam: niestety się potwierdziły.

Konie już dawno zjadły śniadanie, a co niektóre - nawet obiad. Nie sądziłam, że mogłam aż tyle błąkać się po lesie, ale...

Rodzice i Rebecca są pewnie spanikowani. Co ja zrobiłam? Było warto, ale nikt nie ma pojęcia, gdzie pojechałam. To była moja wina. Ktoś mógł nawet pomyśleć, że wrócił Connor, albo że nie wytrzymałam napięcia psychicznego i...

Szybko zaczęłam szukać jakiegoś wyjaśnienia, żeby przekonać chociaż samą siebie, że nie zrobiłam nic złego.

Skąd miałam wiedzieć, że zabłądzę?

Okej, nie zmienia to faktu, że zwiałam w środku nocy, tuż po wybudzeniu ze śpiączki, zabierając ze sobą nieobliczalnego konia.

Westchnęłam i podjechałam na Hunterze jeszcze bliżej, tuż pod budynek stajni. Dzieci jeżdżące na koniach patrzyły na mnie dziwnie.

Eee... niecodziennie widzi się dziewczynę, która jeździ na oklep i...

Właśnie, jak ja wyglądam? W stojącym obok czarnym wiadrze była woda, więc przejrzałam się w jej lustrzanej tafli.

Ach.

Wyglądałam okropnie. Twarz miałam przybrudzoną, w zielone - od mchu - i brązowe - od ziemi i kory - plamy. W poczochranych, brudnych włosach miałam wplątane liście i kilka gałązek.

Wyglądałam jak upiór.

Nie dość, że się zgubiłam i przez to nie było mnie pół dnia i nocy, to jeszcze wyglądam jak dzikus wyciągnięty prosto z amazońskiej dżungli.

Fantastycznie. Po prostu fantastycznie.

Mimo tego, co miało nastąpić, czyli porządnego kazania i krzyku, nie cofnęłabym wydarzeń tamtej nocy. Za nic. Choćbym uniknęła w ten sposób kłopotów, nie cofnęłabym się w czasie. Zrobiłabym to samo... no, może nie licząc zgubienia się w lesie.

Czas spędzony z Hunterem był bezcenny, szczególnie teraz. Liczyła się każda minuta, gdy mogliśmy cieszyć się sobą.

Wreszcie ze stajni wyszła Rebecca z telefonem w ręku.

- Nie, od rana go nie widziałam. Zniknął. Może rzeczywiście wybrali się gdzieś razem. Dobrze, że na razie nie zawiadomili państwo policji. Może w ten sposób chciała odreagować to, co się stało... - to o mnie. Wiem, że to o mnie.

Ale oni nie rozumieją. Nie ma co odreagowywać, nic takiego się nie stało. Owszem, śpiączka była pokręcona i bardzo nienormalna, ale przeżyłam to jako zwykłe zdarzenie w moim życiu, kolejne doświadczenie, z którego należy wyciągnąć wnioski. Nic więcej. Nie ma dramatu, naprawdę...

Rebecca mnie zauważyła. Przerwała rozmowę, mimo że nawet z takiej odległości słyszałam podniesiony głos dobiegający że słuchawki, podejrzanie przypominający mojego tatę:

- Halo?! Halo?! Co się stało?!

Instruktorka patrzyła na mnie i Huntera z szokiem. Nie wiem do końca, czym się zdziwiła najbardziej - czy na to, że jeździłam na to oklep, czy na to, że jeździłam, czy też na to, jak wyglądałam. Chyba zebrało się tego wszystkiego aż nadto, bo Rebecca nie mogła się powstrzymać i wykrzyknęła z szokiem i - niestety - złością:

- SAM!

Teraz już wszyscy patrzyli w naszą stronę. Wszystkie dzieci, wszyscy rodzice i nawet wszystkie konie. Omal nie spaliłam się ze wstydu.

Od teraz nie będzie radosnej-Sam, ale Sam-wymykająca-się-po-nocy...

- Schodź mi zaraz z tego konia i chodź tu, musimy poważnie porozmawiać, moja panno! - okej, jest bardzo wkurzona. Nie, nie wkurzona. Wściekła.

Mówi tak tylko wtedy, gdy ktoś ostro przegnie. Tak ostro, że... No,.. tak, że Rebecca się wkurza. Rzadko się to u niej zdarza.

Zwabieni hałasem, zza stajni przyszli też inni ludzie, mianowicie moi znajomi; Peter, Alex, Amy, Agatha. Wszyscy po kolei, jak jeden mąż, stawali na mój widok jak wryci.

Super powitanie, nie ma co.

Przewróciłam oczami i zeskoczyłam potulnie z Huntera, który popatrzył na mnie... Współczująco?

Och, tak. Nie dało się z niczym pomylić tego wyrazu oczu.

Współczucie w ciągu następnej godziny bardzo mi się przyda...

Hunter II. Czas zmianWhere stories live. Discover now