XXII

356 36 11
                                    

Jechałam.

Nareszcie.

Nikt, kto nigdy nie jeździł konno, tego nie zrozumie. Nie zrozumie euforii, która ogarnia, gdy po dłuższej przerwie w końcu wsiada się na koński grzbiet, gdy wreszcie można poczuć się jak w domu, z powrotem znaleźć się na swoim miejscu.

Nigdy się nie zapomina.

Jeżeli przez jakiś czas nie będziesz jeździć, będzie cię coś dręczyć. Może zdasz sobie sprawę, co to takiego, ale raczej wątpię. Potem, gdy wreszcie usiądziesz w siodle, poczujesz, że tego właśnie ci brakowało.

Podmuchu na twarzy, współgrania z koniem, więzi bez granic. Idealnego zgrania podczas galopu, kłusu, wreszcie w momencie skoku.

Szczęścia.

Tego właśnie ci brakuje. A gdy to odzyskujesz, na nowo czujesz się pełen.

Od strony pastwisk przeskoczyliśmy przez niższe ogrodzenie i pogalopowaliśmy przez kwiecistą łąkę oświetloną promieniami księżyca.

Czułam podniecenie, które ogarnęło Huntera i, prawdę mówiąc, także mnie. Koń rżał, szczęśliwy. Byliśmy razem, na nowo. Mimo wszystkich przeciwności znaleźliśmy się tu i teraz, mogąc nacieszyć się sobą.

Podczas śpiączki byłam na końskim świecie, to prawda. Prawda jest jednak taja, że czułam, że tamtem koń nie był do końca... prawdziwy, rzeczywisty. Gdy trwałam w tej złudnej iluzji, nie zauważyłam tego.

Zrozumiałam to dopiero teraz, gdy wsiadłam na mojego skarogniadego konia.

Więź, która nas łączyła, wzmocniła się i wielokrotnie powiększyła, zmieniając jazdę w coś więcej. To nie był tylko sport, to było bardzo bliskie spędzanie czasu z ukochanym stworzeniem.

Gdyby nie on, być może nie wyszłabym ze śpiączki. Nie wiem, jak wielki wpływ miała akcja przeprowadzona przez Petera, Rebeckę, Amy i Alexa. Ale wiem jedno.

Gdyby nie Hunter, nie byłabym tą samą osobą. I po śpiączce, i przed.

A teraz, nareszcie, odnaleźliśmy się nawzajem.

Nie zwalniając, wpadliśmy do lasu. Gdy dotarliśmy już na tyle daleko od ludzkich siedzib, że nie było ich widać, Hunter zwolnił, aż wreszcie także zatrzymał.

Zeskoczyłam z niego i usiadłam pod jednym z wysokich świerków.

Rozejrzałam się w około.

Dotarliśmy na średniej wielkości polanę.
Ze wszystkich stron, jak to w lesie, otoczona była drzewami. Tu i ówdzie spały piękne kwiaty, teraz jakby zamrożone i skryte. Gdy się przyjrzałam, dostrzegłam jednak, że to tylko stan przejściowy, odpoczynek. Pod nieruchomą powłoką kwiaty wciąż żyły... by następnego dnia, wzraz ze wschodem słońca zachwycić świat swoim pięknem. To, że aktualnie trwały w stanie uśpienia i nie widać było ich potencjału nie znaczyło, że nie są wspaniałe.

Księżyc oświetlał okolicę, dodając jej tajemniczości i ukrytego piękna. Na gałęzi dębu ujrzałam małą, ciemnej barwy sowę, która wpatrywała się we mnie czarnymi oczami. Tak jakby podświadomie wiedziała, że nic jej nie zrobię.

W tej chwili i ja byłam częścią natury, lasu, tej polany, nocy. Zwierzęta to wyczuwały.
Hunter stał obok. Patrzył na mnie ze zwieszonym nisko łbem.

Uśmiechnęłam się do niego i przytuliłam do siebie jego pysk. Koń zarżał radośnie i tracił mnie łbem. Cieszył się tak samo jak ja, że może tu być.

Pogładziłam go po umięśnionej szyi.

Po chwili Hunter odsunął się trochę ode mnie, złożył nogi i położył się ciężko na ziemi.

Z wahaniem przytuliłam się do jego ciepłego boku. Zwinęłam się w kłębek, a koń położył łeb na moich kolanach.

Otoczyły mnie dźwięki lasu i dwa oddechy, jeden wolniejszy, Huntera, a drugi szybszy, należący do mnie.

Jakiś ptak przeleciał między drzewami, hałasując. W oddali usłyszałam jakieś wycie, przypominające wilcze, a wokół latały nocne owady.

O dziwo, nareszcie udało mi się zasnąć.

Hunter II. Czas zmianWhere stories live. Discover now