XXXV

269 29 3
                                    

Wstrzymałam oddech, bojąc się odwrócić.

Peter zamarł, nie wiedząc, co właściwie powinniśmy zrobić. Za nami stał śmiertelnie niebezpieczny osobnik, a my nie mieliśmy przy sobie niczego, czym moglibyśmy skutecznie się obronić.

Chociaż... Alex, Amy i Agatha nie weszli tutaj za nami, prawda?

- Zadałem pytanie - głuchy warkot mężczyzny znów przeciął powietrze. Wzdrygnęłam się jak oparzona.

- Nie, nic nie zgubiliśmy - powiedziałam odważnie, choć to była prawdopodobnie najgłupsza odpowiedź, jaką mogłam wymyślić. Odwróciłam się.

Mężczyzna miał krótko przystrzyżone, jasne włosy, bladą cerę i zimne, szare oczy. Policzki naznaczone były bliznami, a orli nos był przekrzywiony, jakby już kiedyś złamany. Kwadratowa szczęka zaciskała się ze złością i pogardą, a dłonie mężczyzny niespodziewanie zacisnęły się w pięści.

- Co nie znaczy, że czegoś nie szukamy - kontynuowałam, prawdopodobnie pogrążając się jeszcze bardziej. Brawo, Sam.

- Czego takiego szukają biedne, malutkie dzieci? Czego szukają tutaj? - jego głos wprost ociekał sarkazmem, pogardą i nienawiścią. Był okrutny, widać to było w jego oczach.

Dopiero w tamtej chwili dotarło do mnie, jak wielkie niebezpieczeństwo nam zagrażało. Ten facet nie zawaha się przed niczym, by osiągnąć cel lub... pozbyć się kogoś, kto mu to uniemożliwia. Zaschło mi w ustach ze strachu.

- Odpowiedzi - oblizując spierzchnięte wargi, odparł Peter. Był zdenerwowany, widział to samo co ja i wiedział, co to może dla nas oznaczać.

Ubrany na czarno mężczyzna wybuchł niekontrolowanym, chorym śmiechem szaleńca. Przeszedł mnie dreszcz, gdy słyszałam ten drażniący zmysły, ostry dźwięk. 

- Jakich? Słucham. Jeżeli chcecie znać odpowiedzi, musicie zadać pytanie - w szarych oczach mężczyzny błysnęła jakaś iskra, nie byłam jednak pewna, co mogła oznaczać. Zdecydowałam się jednak odpowiedzieć, może istniała choć najmniejsza szansa, że dzięki temu czegoś się dowiem..?

- Dlaczego robi pan to, co pan robi? Sądzę, że należy pan do Organizacji - potężny człowiek nachylił się minimalnie w moim kierunku, teraz dzieliły mnie od niego centymetry.

Prawie czułam na sobie badawczy i zarazem ostrzegawczy wzrok Petera. Dziewczynom... grozi więcej niebezpieczeństw, niż chłopakom. A chłopak chyba doskonale zdawał sobie z tego sprawę i za żadne skarby nie chciał na to pozwolić.

- A co ciebie to obchodzi, dziewczynko? Skoro jednak zadałaś sobie trud, by wywęszyć moją skromną posiadłość, to ci odpowiem - jego głos zadrżał złowrogo, wręcz lubieżnie. - Mam swoje powody.

- Myślałam, że dostanę w miarę spersonalizowaną odpowiedź - odpyskowałam, choć w duchu złajałam siebie za głupotę. Co za idiotka!

- Uważaj sobie..! - warknął i uderzył mnie w twarz. Zakołysałam się od ciosu, jednocześnie słysząc wściekłe warknięcie Petera. Machnęłam na niego dłonią na znak, żeby został na miejcu.

Wciąż stałam, choć policzek piekł mnie boleśnie. Nie mogłam się odsunąć i pokazać mu, że się boję. Okazywanie strachu nigdy nie jest dobrą opcją. Musiałam postawić opór, dać temu psychopacie znać, że nie jestem potulną owieczką pod jego dyktando... choć wiedziałam, czym może się to skończyć.

- Ale ja zadałam pytanie - odpowiedziałam zimno, lekko się trzęsąc. - Dlaczego pan niszczy innym życie?

- Jeżeli na nie nie zasługują, dlaczego mają je dostać? Ludzie są puści, pełni pogardy, nienawiści i zadufani w sobie i we własnym bogactwie. Nie potrafią dzielić się tym, co mają, gardzą tymi, których los nie obdarował tak hojnie. Zapamiętaj to sobie, dziewko - jego głos był przepełniony nienawiścią. Zadrżałam.

Ten facet nie zatrzyma się przed niczym.

- Ale... Jeżeli krzywdzi pan innych, nawet ich nie znając... czy jest pan od nich lepszy? Czy nie staje się pan przez to... gorszy?

- Zamknij się! - ostre warknięcie wwierciło się w moją czaszkę, sprawiając, że wstrzymałam oddech.

Mężczyzna wyjął telefon i szybko wybrał numer. - Mike, mam tu dwóch głupich dzieciaków. Przyda im się nauczka za wpieprzanie się w nie swoje sprawy.

- Może się zabawimy, co? - zapytał z pogardą, obserwując wściekłego Petera. Obserwował moją reakcję, a na jego twarzy pojawił się wyraz mściwej satysfakcji, gdy zbladłam.

Zbliżył się do mnie, a ja cofnęłam się rozpaczliwie. Nie, nie, nie, nie mogłam na to pozwo...

Mężczyzna upadł na ziemię, ukazując skołowanego Alexa z grubym konarem w ręce.

Hunter II. Czas zmianWhere stories live. Discover now