XXIII

345 31 5
                                    

Obudziłam się, gdy słońce dopiero wstawało.

Hunter, gdy zauważył mój ruch, podniósł łeb. Pogłaskałam go po pysku, drugą ręką przecierając zaspane oczy.

Zamrugałam gwałtownie. Która mogła być godzina? Pewnie się martwią. Jak wrócę, będzie scena.

Westchnęłam głośno i wstałam powoli. W mięśniach ud czułam wyraźne, bolesne zakwasy, bolał mnie tyłek i ramiona.

Czego się spodziewałam po jeździe na oklep?

Nieważne.

Hunter podniósł się na nogi, po czym podszedł do bujnej trawy rosnącej pod jednym z drzew.

Jak ma być drama, to na całego. Koń musi coś zjeść, a ja nie będę go jakoś zatrzymywać, nawet jeśli będzie to oznaczało większą kłótnię.

Usiadłam i rozmasowałam nogi. Zauważyłam, że strasznie schudłam. To pewnie kolejny niechciany efekt śpiączki...

Teraz bardziej odznaczały się pod skórą moje mięśnie nabyte podczas jazdy, ale one także nie były takie jak dawniej. Były bardziej zwiotczałe, nie wiem, słabsze..?

Nie miałam pojęcia, jak daleko zajechaliśmy. W nocy było ciemno, a ja skupiałam się tylko na jeździe, no i na Hunterze. Teraz nie miałam pojęcia, w którą stronę mam się zwrócić.

Miałam jedynie nadzieję, że po jakimś czasie poznam teren i dam radę wrócić.
Wolałam nie myśleć o tym, jak spanikują rodzice czy Rebecca. Na razie postanowiłam unikać niepokoju, ciesząc się przyrodą, i nie myśleć o innych ludziach.

Po jakimś czasie Hunter skończył jeść i podszedł do mnie. Z pewną trudnością wdrapałam mu się na grzbiet, czując większy ból w mięśniach nóg. No, trudno. Było warto.

Mój koń czekał. W myślach liczyłam po cichu, że może on zna trasę i mnie poprowadzi, ale chyba tak jak ja nie miał pojęcia, gdzie jesteśmy.

Westchnęłam, po czym z wahaniem ścisnęłam boki konia piętami i skierowałam go za pomocą łydek naprzeciwko miejsca, w którym spałam. Wydawało się to najrozsądniejszym pomysłem i w miarę zgadzało się z moimi jako takimi wspomnieniami dnia wcześniejszego, a raczej wczorajszej nocy.

Jechaliśmy długo przez las, wielokrotnie tracąc orientację. Często nachodziły mnie wątpliwości, bo prawie wszystkie drogi wyglądały na takie, które prowadziły do stajni.

Znajomość innych dróg pokrywała się z tymi, które widziałam, tak że miałam wrażenie, że to właśnie one doprowadzą mnie do jakiegoś miejsca. Strasznie mnie to denerwowało i myliło, w końcu więc się zgubiłam.

Każde miejsce było nieznajome, tajemnicze i dziwaczne.

A przecież pojechałam drogą, która prowadziła do stajni..! Teraz zaczęłam w to wątpić.

- Hunter... - szepnęłam cicho. - Hunter, dasz radę mnie poprowadzić? Choć trochę? Muszę wrócić do stajni. Niepokoją się, będzie afera, a... ja...

Koń stał jednak bez ruchu. No cóż. Jeżeli zgubi się człowiek, nie można chyba oczekiwać, że koń naprawi jego błąd, stwierdziłam rzeczowo, nie poddając się rozpaczy.

Po kolejnej, jak sądziłam, godzinie, wreszcie ujrzałam jakieś zabudowania. Okazało się, że są to budynki po drugiej stronie lasu... Dokładnie po przeciwnej niż stajnia.

***

Byłam już mocno wkurzona na las, drogę i samą siebie, gdy wreszcie odnalazłam ścieżkę prowadzącą do stajni. Chwilę później stanęłam przed półotwartą bramą i zawahałam się.

Czy naprawdę chcę tam wracać? Nie lepiej zostać gdzieś w lesie i się niczym nie przejmować?

Niestety, musiałam. Nie mogłam uciekać od towarzystwa innych ludzi, gdy tylko czułam się... inaczej. To było nie w porządku.

Z westchnieniem wjechałam przez bramę na teren stajni.

Hunter II. Czas zmianWhere stories live. Discover now