XIX

342 36 2
                                    

Peter

Patrzyłem z zachwytem, jak otwiera oczy.

Udało się.

Udało się!

Jasna cholera, wciąż nie mogłem w to uwierzyć...

Wzruszenie ściskało mnie za gardło za każdym razem, gdy na nią patrzyłem. Jej policzki powoli nabierały rumieńców, a na twarz wróciły kolory. Wyglądała tak boleśnie znajomo, tak blisko...

Alex wpatrywał się w dziewczynę, ogłupiały. Jego twarz zaczerwieniła się i zarazem poszarzała, tak jakby zdał sobie sprawę, co ostatnio zrobił... i co teraz utracił.

Sam ze zdziwieniem głaskała Huntera po pysku. Koń parskał radośnie, a wreszcie zarżał.

Dziewczyna ze śmiechem pocałowała jego miękkie chrapy, a on cały czas trącał ją łbem.

- Przepraszam bardzo, co tu się... - z otaczającego nas tłumu lekarzy (nawet nie zauważyliśmy, kiedy ci wszyscy ubrani w białe unioformy ludzie się tu zgromadzili) wyszedł ten, który zajmował się oddziałem Sam.

Urwał, gdy zobaczył dziewczynę  ż y w ą.

- Ale... Ale jak?! - wyraźnie nie wierzył własnym oczom. Wszyscy zgromadzeni wokół ludzie wpatrywali się w nią, w dziewczynę, która cudem ocalała.

Sam wyraźnie się zakłopotała, spuściła wzrok i zaczęła bawić się rąbkiem kołdry. Miałem ochotę zabrać ją stąd, otoczyć ramionami i skryć przed tym światem.

- To co, kiedy można ją zwolnić ze szpitala? - zapytała Rebecca, najwyraźniej zauważywszy to samo co ja, i próbując unormalnić  atmosferę.

- Eeee... - niepewnie zaczął lekarz.

Strzelałem, że nie mieściło mu się to w głowie i ledwo docierało do jego świadomości, co się właśnie wydarzyło.

W końcu powiedział, już rzeczowo i konkretnie, tak jak zwykle:

- Musimy wziąć teraz pannę Hoops na badania, a jeśli wyniki będą poprawne, to prawdopodobnie już dziś będzie można pacjentkę odebrać. Rodzina będzie miała taką możliwość - zaznaczył lekarz.

Kilka pielęgniarek przygotowało się do przeniesienia łóżka Sam, gdy Hunter...

Zadębował. Potężnymi, okutymi w żelazo kopytami groźnie zamachał w powietrzu, zgromadzeni ludzie aż odskoczyli.

Nie dziwię im się, zrobiłem to samo. Wolałem chronić swoją głowę i własne życie.

Koń podbiegł do łóżka dziewczyny. Kładł uszy, pokazywał zęby i brykał na każdego, kto miał czelność zanadto się zbliżyć.

- Hej, Hunter... - pierwszy raz usłyszałem jej głos od wielu tygodni.

Wiecie co? Jest to dosyć dziwne uczucie - kogoś nie ma długi czas, a potem nagle znów jest. Gdy tak długo tęsknisz i się boisz, a potem nagle... już nie musisz.

Jak łatwo przekroczyć granicę życia do śmierci i śmierci do życia. Całe mnóstwo osób o swoje życie nie dba, a jest ono tak ważne,.. jeśli nie dla samego siebie, to dla innych, dla tych, którzy go otaczają.

Dotarło to do mnie w pełni i z całą mocą dopiero teraz - życie to dar i nic ani nikt nie jest w stanie tego zmienić. Nikt nie powinien tego zmieniać. Nikt nie powinien z tego życia rezygnować, nikt nie powinien go zakańczać...

Głos Sam był inny - miałem wrażenie, jakby nieco się postarzał, ale w pewien sposób... Dojrzał? Zdaję sobie sprawę, że dziewczyny nie mają mutacji, ale chyba każdy wie, o co mi chodzi, prawda?

- Hunter - powiedziała jeszcze raz, tym razem głośniej i pewniej, bardziej rozkazująco.

Nie, nie rozkazująco. Po prostu nie można było zgłosić sprzeciwu.

Koń odwrócił łeb i od razu przycisnął się do niej pyskiem. Dziewczyna uśmiechnęła się i pogłaskała go. Szepnęła mu coś do ucha.

Byłem gotów przysiąść, że spojrzał na nią z w y r z u t e m. Pogłaskała go uspokajająco i zachęciła ręką lekarzy, by podeszli.

Pielęgniarki z wahaniem podeszły bliżej. Hunter patrzył smutno, jak ją zabierają, wydając z siebie rozpaczliwe rżenie.

Chyba... chyba każdy z nas czuł to, co on.

Miałem niepokojące wrażenie, jakbyśmy znowu ją tracili.

Hunter II. Czas zmianWhere stories live. Discover now