XI

361 39 2
                                    

Tydzień później

Rebecca

Gladys z zapałem obserwowała, jak zakładam jej mój srebrny ze złotą lamówką czaprak i piękne siodło, niestety tak rzadko używane.

Klacz obserwowała wszystko, co się dzieje na zewnątrz - inne konie się przygotowywały, kilka osób biegało z jednego miejsca w drugie, a na kwadracie z trawy leżały najróżniejsze tobołki. Zaopatrzyłam uczestników w wielkie torby na siodło i przenośne namioty.

Zawsze byłam przeciwna rajdom, w których cały sprzęt przewoziły samochody. Przecież cała atrakcja polega na tym, by poczuć się jak starożytni podróżnicy, jadący na obładowanych koniach i...

Studiowałam historię. Wydaje mi się, że to wszystko wyjaśnia.

Miałam wielką nadzieję, że ten rajd będzie udany. Chciałam, abyśmy się zintegrowali i poznali lepiej, jak za starych, dobrych czasów.

Westchnęłam.

Gladys wyczuła mój nastrój i trąciła mnie wilgotnym nosem. Pogłaskałam ją z uśmiechem.

Była moją ukochaną klaczą. Zawsze z nostalgią wspominałam nasze wspólne zawody, rajdy, treningi, na które nie mam już czasu.

Oddałam się uczeniu innych i prowadzeniu ich na jeździeckiej drodze. Nie narzekam, ale czasem tęsknię za wolnością odczuwaną w siodle, emocjami towarzyszącymi zawodom czy poczuciu spełnienia po wygranym konkursie.

Otrząsnęłam się ze wspomnień i wyprowadziłam Gladys z boksu. Torba z odpowiednim sprzętem poddzwaniała delikatnie przy każdym kroku klaczy.

- Gotowi?! - zawołałam do jeźdźców. Po chwili odpowiedziały mi ich pomieszane okrzyki:

- Tak!

- Nie!

- Nie wiem!

Uśmiechnęłam się. "Nie wiem" to nasz stary żarcik. Założę się, że to pewnie Peter, sądząc po męskim głosie. Alex tego nie znał, był tu zbyt krótko...

No i nie był na żadnym rajdzie z Sam. To od niej się zaczęło, gdy w wieku jedenastu lat jechała na taką wyprawę po raz pierwszy. Weszłam do boksu, gdzie siodłała konia, widząc ją całą brudną i zarzuconą sprzętem. Ze zdziwieniem zapytałam wtedy ostrożnie i dosyć przekornie, czy jest gotowa - a jej odpowiedź brzmiała "nie wiem". Widok ubłoconej jedenastolatki był dosyć zabawny, więc uwieczniłam to na zdjęciu, które od tego czasu wisiało w siodlarni, razem z innymi.

Po kilku minutach wszyscy byli gotowi. Zmarszczyłam brwi na widok stroju Ashley i Winnera.

- Ashley, ale ty wiesz, że jedziemy w teren? - ona sama miała białe bryczesy, brązowe, ekskluzywne sztylpy używane zwykle na zawody oraz wręcz komicznie drogą, elegancką kurtkę jeździecką ze złotymi wykończeniami. Winner przedstawiał się podobnie - na sobie miał biało - złoty, także okropnie drogi komplet składający się z owijek, czapraka i nauszników.

Dziewczyna wyglądała, jakby wybierała się conajmniej na międzynarodowy konkurs dresażu.

- W teren, ale taki... Teren. Te owijki z pewnością się ubrudzą, wiesz o tym, prawda?

- Przecież nie jedziemy w dzicz! - parsknęła.

Zgrzytnęłam cicho zębami na widok pogardliwego, wywyższającego uśmiechu na jej twarzy. Była wyniosła, ale zdawałam sobie sprawę, że nieobecność jednego z rodziców w jej życiu i niezwykle krytyczne podejście matki tak na nią wpływały... co nie sprawiało, że było z nią łatwiej.

- Będziemy się taplać w błocie, czy jak?

Chciałam jej wytłumaczyć, że droga może wyglądać bardzo różnie, ale powstrzymałam się. Niech sama się przekona.

Ashley była tu tylko dlatego, że jej mamą jest moja koleżanka, zresztą dosyć bogata, która angażuje się w życie stajni i wspiera nas - finansowo i nie tylko.

Jest zupełnie inna niż jej córka - miła, zabawna, empatyczna, radosna i emanująca ciepłem, ale, niestety... nieobecna w życiu córki z powodu mnóstwa pracy.

- Na koń! - zawołałam do wszystkich. Sprawnie wskoczyłam na grzbiet Gladys i obserwowałam, jak robią to pozostali.

Po chwili dałam sygnał do stępa i ruszyliśmy w stronę bramy, nie wiedząc nawet, gdzie jedziemy.

Po przekroczeniu czarnej bramy ruszyliśmy kłusem w nieznane.

Hunter II. Czas zmianWhere stories live. Discover now