XXV

346 31 5
                                    

Od półtorej godziny siedziałam i słuchałam. Byłam zmęczona, zdenerwowana i zirytowana.

Po półgodzinie od "wspaniałego znalezienia mnie" przyjechali zaalarmowani przez Rebeckę moi rodzice.

Włączyli się do tyrady instruktorki. Na nic zdały się moje tłumaczenia, że pojechałam po prostu w teren i się zgubiłam.

Rodzice i Rebecca zgodnie uznali, że mój czyn był "w największym stopniu nieodpowiedzialny" i "okropnie egoistyczny".

A, zapomniałam. Dodali także, że "w ogóle nie myślałam o sobie i swoim zdrowiu".

Według mnie sami sobie przeczyli, bo najpierw mówią, że jestem egoistyczna, a potem, że nie myślałam o sobie. Cóż, chyba...

Zacisnęłam zęby, by nie poddawać się irytacji. Nie chciałam być sarkastyczna i myśleć o kimkolwiek źle, ale...

Miałam dość.

Widziałam przez małe okno w gabinecie Rebecki, jak siłą prowadzą Huntera na pastwisko. Czy oni nie rozumieją, że on nie pójdzie tam z własnej woli? W końcu i tak ucieknie. Jeżeli był na pastwisku, to tylko dlatego, że on sam tak chciał.

Albo ja go o to poprosiłam.

Już chciałam wstać i powiedzieć, że muszę się zająć Hunterem (co pociągnęłoby za sobą kolejną tyradę, bo przerwałabym mojej mamie wpół zdania), gdy koń złapał ze mną kontakt wzrokowy i widząc, że nic mi nie grozi, dał się poprowadzić.

Widziałam zaskoczone miny Amy i Petera, którzy go wyprowadzali. Z dzikiego wierzgania nagle stał się potulny jak baranek.

Kazanie przeszło w żywą troskę o mnie. "Jak się czujesz?", "Czy nic sobie nie zrobiłaś?", "Dlaczego nie mogłaś po prostu pojechać na jazdę do stajni następnego dnia?" i tym podobne.

- Czuję się dobrze, mamo. Tato, nie, nic sobie nie zrobiłam. Rebecko, musiałam przyjść do Huntera, inaczej ani ja ani on byśmy nie zasnęli spokojnie.

Rodzice (za co ich bardzo kocham) chyba zorientowali się - choć dosyć późno - że mam dość. I to totalnie, że tak się wyrażę.

Zorientowali się i stwierdzili, na szczęście, że na dziś koniec. Mam nadzieję, że nie tylko na dziś, ale na zawsze.

Za gabinetem Rebecki czekali na mnie Alex, Peter i Amy. Zauważyłam też za nimi nadąsaną Ashley, ale nie mogłam z całą pewnością stwierdzić, że ona także na mnie czekała.

- Hej..? - powiedziałam nieśmiało, lekko unosząc brwi, gdy moi rodzice choć trochę się oddalili.

- Dobrze cię widzieć z powrotem - Amy spojrzała na mnie z szerokim uśmiechem, ale zaraz zastąpił go grymas, gdy Alex dał jej kuksańca.

- W sumie nic się nie zmieniło - powiedział chłopak. Zrozumiałam, o co mu chodzi, ale wyszło to strasznie sztucznie.

Alex starał się, choć słabo mu to wychodziło, traktować mnie "normalnie", wiecie, żebym nie rozpamiętywała wypadku i tak dalej. Byłam wdzięczna za jego starania, choć niewiele one dawały.

- Hej, proszę, nie traktujcie mnie teraz jak szklanej zabawki, okej? O "wypadku", śpiączce i tak dalej zawsze możecie ze mną na spokojnie pogadać.

Trzeba było widzieć ich miny. Nie spodziewali się tego. Parsknęłam śmiechem.

- Może wspólna jazda wszystkim pomoże? - zaproponowałam.

- A czyżbyś dopiero nie zsiadła z Huntera? - Amy patrzyła na mnie spod byka, ale widziałam jej chytry uśmieszek. Wiedziała, o co mi chodzi.

- Ale wiesz... - zaczęłam tajemniczo, mrużąc oczy. - Teraz chciałabym tak... legalnie.

Obie parsknęłyśmy śmiechem.

Bardzo dobrze się rozumiałyśmy, dzięki czemu tak się zaprzyjaźniłyśmy. Podobało mi się to, bo nigdy nie mogłam znaleźć kogoś takiego w szkole. Zawsze była w takiej relacji jakaś luka, wada.

Pamiętacie, jak mówiłam, że nie czuję potrzeby "bycia" dla ludzi?

Nie chodzi mi o to, że teraz będę samotną wilczycą czy coś. Lubię spędzać z ludźmi czas, ale już nie czuję aż takiej potrzeby. Mam nadzieję, że zrozumiecie.

Pozostali już odeszli po konie, zostałam już tylko ja i... Ashley?

- Nie próbuj wracać do Alexa! Dobrze wiem co ty knujesz - wysyczała i, nie czekając na odpowiedź, wyciągnęła telefon ze zdjęciem przedstawiającym mnie i Petera w samochodzie. W sumie... było nawet... słodkie.

- Ashley, śliczne zdjęcie! Wyślesz mi je?

Okej, jej mina była bezcenna. Wytrzeszczyła oczy, a szczęka opadła jej chyba do ziemi. Zbladła delikatnie, co ledwo zauważyłam przez tonę drogiego makijażu.

- No, Ash. Nie masz Messengera czy czegoś? Wyślij mi to zdjęcie, bo jest bardzo ładne - powtórzyłam, nie pokazując po sobie żadnej emocji.

Odeszłam. Po chwili usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości z mojego telefonu.

Hunter II. Czas zmianWhere stories live. Discover now