-38-

5 1 0
                                    

— No to może najpierw... Joshua z... — zaczął mówić trener specjalnie przeciągając.
— Panie Lavers. Potzrebuję na chwilę Amandy. Może być pierwsza? — nagle ni stąd, ni z owąd do siłowni wparował doktorek. Czego on może ode mnie chcieć? Zapytałam samą siebie.
— No dobrze, no więc, Joshua z Amandą — powiedział trener, a ja z azjatą weszliśmy na prowizoryczny ring. Podreptałam kilka razy w miejscu, a następnie wyprowadziłam dwa szybkie ciosy w twarz. Pierwszego zdołał uniknąć, drugiego niekoniecznie. Lekko się zachwiał, ale szybko wrócił do siebie. Tym razem on wyprowadził cios. Zrobiłam unik w lewo i pociągnęłam jego rękę. Tak jak dzień wcześniej uderzyłam dwa razy kolanem w brzuch, ale później nieco zmieniłam scenariusz. Obróciłam wciąż trzymaną jego rękę, w taki sposób, że stanął do mnie tyłem. Podcięłam mu stopą nogę, dzięki czemu wywalił się unieruchomiony na brzuch. Usiadłam na jego plecach, tak, aby nie mógł się ruszyć i ułożyłam jego rękę pod takim kątem, aby łokieć dotykał ziemi. Odczekałam pięć sekund do głośniego gwizdka trenera oznaczającego koniec walki.
— Może kiedyś to ty mnie pokonasz? — powiedziałam schodząc z niego i wychodząc z sali razem z Jonasem wśród zdziwionych min innych.
— Po co tak wcześnie doktorku? — spytałam, kiedy byliśmy już na parterze i kierowaliśmy się na niższe kondygnacje.
— Czasami godzina to za mało — odpowiedział lakonicznie.
Tak jak zwykle najpierw zdjął mi opaskę i powiedział, abym weszła do laboratorium. Zanim cokolwiek powiedział usiadłam na krześle.
— Zagrajmy w 10 pytań — powiedział lekko zaskoczony moją  wcześniejszą postawą. — Znasz to? Prawda?
Kiwnęłam głową. Polegało to na tym, że na przemian zadawaliśmy sobie pytania i trzeba było odpowiedzieć na nie zgodnie z prawdą.
— W takim razie ja zacznę — powiedział i zrobił krótką pauzę. — Skąd wiedziałaś, że to ty jesteś Dziewczyną Natury.
— Poprzedniczka dała mi Pamiętnik Wszystkich, kiedy się urodziłam. Moja kolej. Mogę ci coś pokazać, na wolnej przestrzeni?
— Jak będziesz grzeczna. Kiedy?
— W tą niedzielę. Po co mnie uśpiłeś?
— Byłaś niegrzeczną dziewczynką. Z tego pamiętnika wiesz o swojej, swoich... hmm... zdolnościach? — nie chciał powiedzieć mocy. Nie wierzy w magię. Lekko uśmiechnęłam się pod nosem. Punkt dla mnie.
— Mhm. Czy... czy pan Brown nie żyje? Czy ja go zabiłam?
— Owszem — powiedział jakby było to coś normalnego. Popatrzyłam mu prosto w oczy. Mówił prawdę. Spanikowałam i wyszłam z pomieszczenia. Poszłam do najdalszego kąta od laboriatorium i tam usiadłam wpatrując się w ścianę. Podświadomie wytworzyłam wokół siebie taką jakby bańkę z powietrza przez którą nikt nie mógł przejść, ani też żaden dźwięk z otoczenia nie dochodził. W głowie miałam tylko jedną myśl. Jestem mordercą. Groźnym, cholernym mordercą! ,,Morderca" to słowo przyczepiło się do mnie jak kleszcz, który nie wiesz w którym miejscu się przyczepił. Czujesz, że jest, ale nie możesz nic z tym zrobić. Morderca.
     Nie wiem, ile tak siedziałam. Dla mnie wydawało się to wiecznością. W pewnym momencie wzięłam się w garść i wyrwałam z odrętwienia. Wstałam i dopiero wtedy dotarło do mnie istnienie niewidzialnej bańki. W tym samym momencie pękła wydając charakterystyczny dźwięk jaki wydaje pękająca bańka mydlana.
— Przepraszam, nie powinnam — zauważając kilka kroków dalej doktorka. Już chciałam do niego podejść, kiedy poczułam kopnięcie prądu. Uklękłam czując nieprzyjemny skurcz.
— Tak lepiej — powiedział doktorek i szturchnął mi twarz swoim butem, jakbym była toksycznym odpadkiem. Kiwnął głową na osobę stojącą za mną, a ona podciągnęła mnie do pionu i zaprowadziła do laboratorium.

PogońWhere stories live. Discover now