57

1K 89 87
                                    

28 grudnia

Adrianna

Opadliśmy na puszysty śnieg, zaraz obok barierek oddzielających zeskok od miejsc dla fanów. Był to znakomity pomysł, bo nogi odmawiały mi posłuszeństwa, szczególnie przez kilka ostatnich minut. W milczeniu wsłuchiwaliśmy się w szum wiatru, czekając na to, kto pierwszy się odezwie. Tym razem jednak to nie byłam ja.

– A jednak wróciłaś.

Trochę zdziwiła mnie wypowiedź blondyna. Myślałam nawet, że coś opacznie zrozumiałam, więc skierowałam wzrok na mojego towarzysza. Jedna z moich brwi wędruje ku górze, a głowa odchyla się w bok.

– Jak wyjeżdżałem na górę... – Wskazuje palcem na szczyt wzniesienia, gdzie znajduje się rozbieg. – To gdzieś zniknęłaś.

No i wszystko jasne.

– Aaa, tak, tak. Bo ja wtedy poszłam po... – Nie kończę. Przypominam sobie, że przecież zostawiłam dwa kubki gorącego napoju jakieś kilka metrów od naszego aktualnego miejsca pobytu. 

Brawo, Ada. Jak zawsze o wszystkim pamiętasz. 

– Zaraz wracam!

Pośpiesznie się podnoszę, niedbale otrzepuję płaszcz z nadmiaru śniegu i pędem gnam we wspomniane miejsce, mając nadzieję, że kawa całkiem nie wystygła. Na śmierć o niej zapomniałam. Co prawda jeden kubek wypadł mi z ręki, a jego zawartość wylała się na śnieg, ale wówczas ratowanie kawy należało do tych najbardziej błahych spraw.

Napój zastaję tam, gdzie widziałam go po raz ostatni. Przykryty jest cienką warstwą białej pierzynki, ale wciąż ciepły. Tym razem naprawdę uważam, żeby go nie upuścić i zanieść na miejsce bez żadnego defektu.

Ponownie opadam na ziemię, tylko tym razem trzymając to, o czym wcześniej zapomniałam. Zajmuję miejsce obok Andreasa, co wywołuje u niego uśmiech na twarzy.

– Pomyślałam sobie, że może być ci zimno... I będziesz chciał się napić czegoś gorącego. I trochę się ogrzać, więc... – Zupełnie nie mogę się wysłowić. Nerwowo zagryzam wargi, jednocześnie zdając sobie sprawę, jak idiotycznie to brzmi, a on zaczyna się śmiać. – Co cię tak bawi?

Wielokrotnie kręci głową, ale nie przestaje się nabijać.

– Nic, nic. Nieważne.

Przewracam oczami, dając za wygraną i podaję mu kawę. Bez zastanowienia bierze głęboki łyk i już po chwili widać, że jego skóra przybrała bardziej ludzki odcień. Wcześniej był tak blady, że bez przeszkód można by go było porównać z bielą śniegu, który powoli zaczyna mnie denerwować, bo każde pasmo moich włosów jest nim w tej chwili pokryte. Odsuwa kubek od ust, które nawiasem mówiąc nabierają wreszcie żywego koloru. Zamyka oczy i cicho wzdycha, tak jakby ten jeden kubek kawy zdołał całkiem odmienić jego stan fizyczny, jak i duchowy. Nie trwa to jednak długo, bo po chwili odwraca się do mnie i znów obdarowuje mnie szerokim uśmiechem, od którego mam ciarki. Cholera, głupie ciarki.

– Dziękuję.

Również się uśmiecham.

– Nie ma za co.

Przez chwilę przygląda się cieczy, ale nie muszę długo czekać, aby znów się odezwał.

– Nie wzięłaś nic dla siebie?

– W sumie to wzięłam, ale jedna kawa rozlała mi się wtedy co, no wiesz, i... – Jak zwykle nie jest mi dane dokończyć.

– Czekaj, weź moją. – Wręcz wpycha mi kubek do rąk, nie przyjmując żadnego sprzeciwu.

#disconnected || andreas wellingerWhere stories live. Discover now