10 + info

2.7K 227 64
                                    

27 czerwca, popołudnie 

Adrianna 

-Idealna! - mówi trener niemieckiej kadry po wzięciu kilku łyków jasnobrązowej cieczy do ust. Widać, że przywiązywał wielką wagę do smaku ulubonego napoju, bo delektował się każdym łykiem tak, jakby był jego ostatnim. Na dodatek wdychał jego zapach, wcześniej kierując unoszącą się intensywną woń w jego stronę za pomocą powolnych, lecz zdecydowanych ruchów dłoni; zupełnie tak, jak moja nauczycielka od chemii. Kawa to chyba naprawdę jego ,,być albo nie być". A może raczej moje?

Odkłada filiżankę na porcelanowy spodok i kieruje na mnie swój wzrok. 

-Masz tę pracę!

Zdecydowanie być

***

Po poznaniu szczegółów mojej dwumiesięcznej pracy i podpisaniu paru dokumentów, wychodzę żwawym tempem z mini-biura, a po minięciu jego progu zaczynam przeskakiwać z jednej nogi na drugą- z radości. Idę w stronę holu, gdzie ostatnim razem widziałam się z Andreasem, choć nie liczę na to, że go tam spotkam. Z tego co mówił, ani jeden dzień nie może zostać pozbawiony treningu, gdyż ,,dzień bez treningu to dzień stracony!".

Dlatego moje źrenice powiększają się o jakieś dwieście procent, gdy wchodzę (a raczej wskakuję) do pomieszczenia, którego sofę okupuje wysoki blondyn przeglądający jakieś kolorowe pisemko. 

-Hey, co tu robisz? - pytam, udając się w jego kierunku, a on tymczasem zerka na mnie i upuszcza gazetę na swoje kolana. Siadam obok. -Nie masz treningu? 

-Najpierw lepiej powiedz, jak ci poszło. 

Uśmiecha się szeroko, cierpliwie czekając na moją odpowiedź. 

Ledwo powstrzymuję się od euforycznego krzyku i rzucenia mu się na szyję. 

-Cóż... Jestem najlepszym coffee maker'em w dziejach ludzkości.

-No o tym to się dopiero przekonamy. - Bierze do ręki wcześniejszą gazetę, zwija ją w rulon, a następnie uderza mnie lekko w ramię. - Mówiłem, że nie ma się czego bać?

Przewracam oczami i wzdycham. Postanawiam zmienić temat. 

-No więc wracając, nie masz treningu?

Wzrusza ramionami. 

-Oj tam, trening nie ucieknie.

-Ale forma owszem - mówię żartobliwie. 

 W tym samym momencie odzywa się mój brzuch.  

-Sorry... - odzywam się i chcę kontynuować, ale Niemiec mi przerywa.

-Jadłaś śniadanie? - pyta i odkłada gazetę na blat szklanego stolika kawowego. Mój żołądek odzywa się po raz drugi, a policzki rumienią z zażenowania.

-Nooo wieeesz, jakoś tak wyszło... - przeciągam samogłoski równocześnie zdając sobie sprawę, że nic nie jadłam od jakichś szesnastu godzin. Wczoraj oprócz wspólnego obiadu pochłonęłam przed snem czekoladowego batonika i na tym się kończy. Z nerwów i podekcydowania zapomniałam o głodzie, ale teraz, gdy emocje już opadły, mój organizm zaczął się z powrotem upominać o cokolwiek do strawienia. 

-Dobrze się składa, bo... W niedzielę, gdy pogoda jest dobra, jemy na zewnątrz. 

Zerwał się z miejsca tak szybko, że nawet nie zdążyłam zareagować w jakikolwiek sposób. Zmierza w tę samą stronę skąd ja przyszłam, ale nagle się odwraca i zaczyna iść tyłem. 

#disconnected || andreas wellingerWhere stories live. Discover now