9

3.1K 243 91
                                    

27 czerwca  

Adrianna

Przecieram oczy i ku mojemu zaskoczeniu nie widzę fioletowej ściany mojego pokoju, a hotelową komodę o kolorze jasnego brązu i błyszczących uchwytach. Po skierowaniu wzroku nieco w lewo, dostrzegam mały nakastlik, ściśle przylegający do ściany i dużego łóżka, na którym spoczywa lampka nocna, jak i mój telefon.

No właśnie, telefon. Która jest właściwie godzina?

Naciskam kilkakrotnie przycisk blokady, ale zdaję sobie sprawę, że od wczoraj nie podłączyłam smartfona do prądu. W końcu jednak muszę to zrobić, więc z niechęcią odrzucam na bok puszystą pościel i podnoszę się z materaca (łóżko jest zdecydowanie zbyt wygodne) i bosymi stópkami stąpam po ciemnych panelach, kierując się w stronę wyjścia. 

Przekraczam próg jednocześnie dotykając framugi drzwi i nie mija nawet pięć sekund, kiedy znajduję się w salonie. W zasadzie wygląda on bardzo podobnie do pokoju Andreasa- beżowe ściany wspaniale komponują się z meblami z ciemnego drewna, a pomysłowy blat sprytnie oddziela pokój dzienny od tego z lodówką. Szukam wzrokiem najbliższego kontaktu, uprzednio otwierając walizkę, którą wczorajszego wieczoru zostawiłam w rogu pokoju, tuż obok drzwi. Przekopując się przez stertę ubrań i kosmetyków, wreszcie znajduję poszukiwany obiekt. Podłączam kabel do telefonu, a wtyczkę umieszczam w kontakcie. Okazał się on być dużo bliżej niż myślałam, bo zaraz obok pobliskiego regału. Na wyświetlaczu komórki pojawia się symbol ładującej się baterii, ale nie czekam aż naładuje się na tyle, aby można było uruchomić urządzenie, bo moją uwagę znacznie bardziej przyciągają szerokie drzwi prowadzące na balkon. Usiłuję przeczesać palcami włosy spięte w koński ogon- po monotonnym nocnym przekręcaniu się z boku na bok są w lekkim nieładzie. Albo przynajmniej tak mi się wydaje, bo nie miałam jeszcze okazji przeglądnąć się w lustrze.

Gdy przestaję wyglądać jak czarownica czy strach na wróble, otwieram balkonowe wrota, a oczom ukazuje mi się duży dziedziniec z bujną roślinnością oraz ławeczkami w centralnym jego punkcie. Okazuje się, że niepotrzebnie poprawiałam włosy, bo na zewnątrz nikogo nie ma. Jedyną żywą duszą jest pewna kobieta w średnim wieku okupująca balkon oddalony o cztery pokoje od mojego, z kokiem na głowie i szklanką wody w ręku. Przyglądam się wszystkiemu dookoła. Słońce jest już dość wysoko, więc na pewno nie wstałam o świcie. Zakładam, że jest około dziewiątej, ale jeszcze to sprawdzę, gdy znów wejdę do środka. Opieram ręce na metalowej barierce, a moją uwagę przyciągają dwie długie doniczki wypełnione kolorowymi kwiatami. Nigdy za bardzo nie znałam się na roślinach, więc nie jestem w stanie stwierdzić jaki to gatunek. Za to pochylam się nieznacznie i wciągam ich zapach. Pachną naprawdę cudownie. 

-La la la la laa laaa, jestem w nieeebieee - nucę sama do siebie i na moje nieszczęście zapominam o obecności wspomnianej wcześniej kobiety, która skupia swoją uwagę na mnie i bacznie się mi przygląda.

Jeny, ale wstyd...

-Ehm... I'm sorry! -rzucam w jej kierunku i szybko wpadam do środka. Moje policzki wręcz płoną z zażenowania. 

Mój ukryty talent? Zepsuć świetne samopoczucie własną głupotą. 

Aby skupić uwagę na czymś innym, skanuję wzrokiem cały salon i mini-kuchnię w poszukiwaniu jakiegokolwiek zegara. Po chwili go dostrzegam- znajduje się obok telewizora na szafce RTV. Podchodzę bliżej, bo nie wierzę własnym oczom.

11:16?! Spałam t r z y n a ś c i e godzin?

Najwidoczniej podróż naprawdę mnie wykończyła. 

Nie wiem, czy zaczynam pracę dzisiaj czy jutro, ale jedenasta to zdecydowanie czas, kiedy powinnam być gotowa do codziennego egzystowania. Co prawda w weekendy, wakacje, ferie, święta i inne tego typu dni zwykle nie wstaję przed południem, ale tutaj muszę być przygotowana na pobudkę około ósmej, maksymalnie dziewiątej.

#disconnected || andreas wellingerWhere stories live. Discover now