19,5

1.5K 125 8
                                    

– Halo, idziesz? – Szepnął, delikatnie uchylając drzwi.

– Nie wierzę, że byłeś w stanie je otworzyć – zareagowałam.

Przemknął do środka pierwszy, a ja podążałam jego śladem. W szkole panował półmrok. Do wnętrza budynku przenikało jedynie nikłe światło księżyca i gwiazd. Bezszelestnie przemierzaliśmy długi korytarz, aby w końcu móc dostać się do szkolnej piwnicy, gdzie znajdowały się szafki uczniów. Chłopak zatrzymał się nagle i wyjął z kieszeni smukłych jeansów telefon komórkowy. Przejechał palcem kilka razy po wyświetlaczu. Białe światło wypełniło pomieszczenie. Skierował latarkę w stronę szafki, do której mieliśmy najbliżej, lecz momentalnie skrzywił się z niesmakiem.

– To nie tu, jeszcze kawałek – stwierdził, ruszając w dalszą drogę.

Nazajutrz miał nastąpić uwielbiany przez nas dzień – pierwszy kwietnia. Prima aprilis. Zawsze oznaczało to wygłupy, żarty i najdziwniejsze akcje z możliwych. Nigdy nie zapominaliśmy o przygotowaniu kilku psikusów i znalezieniu ofiary.

Po jakichś kilkunastu krokach zatrzymał się nagle obok dobrze znanej nam, jak i całej szkole, szafki o numerze 57.

– Bingo! – niemal krzyknął. Klasnął radośnie w dłonie. – Masz te wszystkie kartki?

Of course – odpowiedziałam, jednocześnie wyjmując z kieszeni spodni najrozmaitsze kawałki papieru. Większe i mniejsze. Pogniecione i rozprostowane. Podarte i te bez skazy. Na wszystkich jednak znajdowała się hojniejsza bądź skromniejsza dawka czerwonej farby. I trochę napisów. Mniej przerażających i bardziej.

– O, świetnie. – Wziął ode mnie kartki, a następnie zaczął wpychać je do wnętrza szafki przez nieduże otwory.

– Myślisz, że się przestraszy? – Spytałam, przejmując komórkę chłopaka.

– Czy ja wiem, znając niego to nie. Pewnie wpadnie na to, że to Prima-aprilisowy kawał. Za to, gdy zwerbujemy te parę osób, aby mówiły mu ,,Śmierć jest blisko" po łacinie, to może to zrobi na nim wrażenie – oznajmił, kończąc wcześniejszą czynność.

– Jesteśmy okropni – odparłam, przyglądając się skończonej robocie. Na twarzy bruneta jednak nie malowało się jakiekolwiek współczucie.

– Należało ci się, Szymon – warknął oschle, uderzając pięścią w zimny metal. 

#disconnected || andreas wellingerWhere stories live. Discover now