26

1.8K 154 84
                                    

21 lipca

Adrianna

Pogoda nie zapowiada się zbyt obiecująco. Zdecydowanym plusem jest brak opadów, lecz przez pochmurne niebo niezbyt pałam optymizmem. Kończę moją dzisiejszą pracę – zbieram dokumenty, wkładam je do odpowiednich segregatorów, a następnie zamykam biuro. Wychodzę na zewnątrz i niemal natychmiastowo wita mnie podmuch chłodnego powietrza. Pocieram dłońmi ramiona, mając nadzieję, że choć odrobinę się ogrzeję. Bawełniany T-shirt to zdecydowanie nienajlepszy ubiór na dzisiaj. Szybkim krokiem przemierzam dystans dzielący mnie od pokoju. Gdy tylko docieram na miejsce, od razu otwieram walizkę i szukam ciepłej, bordowej bluzy z kapturem idealnej na dzisiejszą pogodę. Zajmuje mi to jednak trochę, bo od przyjazdu do Wisły nie zdążyłam jeszcze uporządkować swoich rzeczy.  Część z nich na pewno będę musiała wyprać, bo perspektywa chodzenia w przepoconych ciuchach nie brzmi zbyt zachęcająco. Wśród tony ubrań znajduję wreszcie obiekt moich poszukiwań. Za duża o dwa rozmiary bluza z napisem i numerem 24 na plecach skryła się na samym dnie walizki. Trochę się również pomięła, choć myślę, że gdy już ją założę fałdy będą mniej widoczne.

Zakładam bluzę i rzeczywiście wygląda całkiem nieźle. Zerkam na wyświetlacz telefonu – 13:08. O ile się nie mylę, deutsch team powinien mieć teraz przerwę. Nie mam nic ciekawego do roboty, więc postanawiam do nich zajrzeć. Sprawdzę przy okazji, czy czegoś nie potrzebują, na przykład kawy. Jeśli o nią chodzi, to w szczególności Severin i Andreas piją ją hektolitrami, zwłaszcza rano. W godzinach popołudniowych pewnie również nią nie pogardzą.

Zamykam mój tymczasowy hotelowy pokój za pomocą karty, a następnie chowam ją do głębokiej kieszeni z przodu bluzy. Do tej samej kieszeni chowam dłonie, choć to niezbyt dobry pomysł. Co chwilę spotykam kogoś znajomego, a mam w zwyczaju machać na powitanie, nawet gdy ktoś znajduje się stosunkowo niedaleko mnie, więc moja prawa dłoń więcej przebywa na powietrzu niż w samej kieszeni. 

– Hey, Ada! – Wita mnie Karl Geiger. – Fajna bluza.

– Dzięki! – Odpowiadam i ruszam w dalszą drogę.

Po chwili mija mnie Stephan Leyhe.

– Hey! – Witam się z Niemcem.

– No hey, hey – odpowiada przyjaźnie. Gdy traci mnie z pola widzenia, szybko odwraca się na pięcie. – Przy okazji, spoko bluza!

– Dzięki! 

Mówię mu to samo co Karlowi i kontynuuję swoją niedługą wędrówkę. W końcu docieram w coś na kształt sali gimnastycznej, ale nikogo tam nie ma. Zaskoczona jeszcze raz spoglądam do środka budynku – ani śladu żywej duszy.

– Tutaj! – Głos wydobywa się z oddali i raczej zza moich pleców (mój słuch jest odrobinę upośledzony – nigdy nie wiem z której strony rozchodzi się dźwięk), więc odwracam się, a moje oczy widzą nie kogo innego jak Andreasa. Andreasa Wanka. Andreasa Wanka, bo Andreas Wellinger chwilę później strzela zwycięskiego gola. 

Zbliżam się do prowizorycznego boiska do piłki nożnej, gdy Wellinger wykrzykuje coś po niemiecku do swoich kolegów. Jest tak zajęty zaciętą grą, że nawet mnie nie zauważa. Dopiero, gdy staję obok jednej z niedużych bramek i mówię do wszystkich ,,hello" , zdaje sobie sprawę z mojej obecności. Odwraca się do mnie i automatycznie uśmiecha. Koszulki każdego z zawodników są nieźle przepocone, ale jego chyba najbardziej. Wydaje mi się, że spokojnie mógłby uzyskać tytuł dzisiejszego zawodnika meczu.

– Uwaga, przerwa – obwieszczam wszystkim. – Ma ktoś ochotę na kawę?

– Ja zawsze! – Odpowiada wykończony Freund. Cały zdyszany, jak i zawiedzony, schodzi z boiska.

#disconnected || andreas wellingerWhere stories live. Discover now