33

1.4K 141 75
                                    

25 lipca

Adrianna

Boli mnie głowa.

Okropnie boli mnie głowa.

Otwieram oczy, ale momentalnie je mrużę. Światło poranka za bardzo mnie razi. I pogarsza narastający ból głowy. Zamykam je z powrotem. Owijam się ciaśniej kołdrą. Coś tu nie gra. Teoretycznie wszystko jest takie jak było. Mimo to mam wrażenie, że coś musiało ulec zmianie. Wtapiam twarz w poduszkę. Jest przyjemnie miękka. Wciągam do płuc jak najwięcej powietrza, wyczuwając przy tym zapach moich włosów. I jeszcze czegoś innego. Czegoś, co pachnie jak... Bo ja wiem? Męskie perfumy?

Znów otwieram oczy. Już nie przejmuję się intensywnym światłem promieni słonecznych, choć coraz bardziej zaczynam się niepokoić. Zarówno moja pościel, jak i prześcieradło, są przeraźliwie pomięte. Biała tkanina zmieniła dość znacząco swoje położenie. Nie można powiedzieć tego samego o łóżku Andreasa, które jest pościelone niemal idealnie.

No właśnie – Andreas.

Odwracam głowę w stronę okna, znów narażając się na światło dzienne. Mrużę oczy. Po położeniu słońca można stwierdzić, że nie ma jeszcze południa. Ba, nie ma nawet dziewiątej. Nie powinien wciąż spać? Może jest w łazience?

– Andi? – Jego imię z wielkim trudem opuszcza moje usta. Dopiero teraz orientuję się, że moje gardło jest niemal tak suche niczym piasek na pustyni. Ewidentnie zaschło mi w gardle. Potrzebuję wody. 

Nikt nie odpowiada. Mój głos był na tyle cichy i przytłumiony, że mógł mnie nie usłyszeć. Wołam jeszcze raz, trochę głośniej.

– Andreas?!

Znowu cisza. Naprawdę zaczynam się martwić. Gdzie on jest? Może powinnam do niego zadzwonić? Spoglądam na szafkę nocną, ale nie ma na niej mojego telefonu. Może zostawiłam go w plecaku? Albo w bluzie? Podnoszę się z łóżka i o mało nie upadam. Oprócz głowy i gardła bolą mnie jeszcze mięśnie. Cudownie. Staram się utrzymać równowagę, idąc do łazienki, aby najpierw opłukać sobie twarz. Jednak gdy dotykam klamki, cała zamieram. Na nadgarstku i przedramieniu prawej ręki widać sporych rozmiarów siniaki, których wczoraj wieczorem w ogóle nie było. Zerkam na lewą dłoń i wcale nie jest lepiej – dokładnie ta sama sytuacja. O cholera.

Nie.

Nie.

Nie!

Wiedziałam, że to się stanie, prędzej czy później. Ostatnio nie było źle. Przesypiałam całą noc i obeszło się nawet bez łez na poduszcze. Miałam nadzieję, że może to już się skończyło. Że może to już koniec. Że moje życie wreszcie będzie wyglądać tak, jak powinno.

Chyba całkiem straciłam nadzieję.

Osuwam się na podłogę. Chowam twarz w dłoniach. Staram się nie zapłakać, ale bezskutecznie. Po policzkach spływają mi łzy, które momenalnie ścieram wierzchem dłoni. Co ja narobiłam? Co się stało dzisiejszej nocy? Najwidoczniej coś bardzo złego, jeśli wyszedł tak bez słowa. Jest wkurzony? Przerażony? O cholera, a co jeśli... Co jeśli mu coś zrobiłam? Podczas ataków paniki nie panuję nad sobą. Nawet nic nie pamiętam. W życiu sobie nie wybaczę, jeśli mu się coś stało.

Weź się w garść. Musisz do niego zadzwonić.

Pozbywam się ostatnich łez i wreszcie wchodzę do łazienki. Obmywam twarz wodą. Przy okazji zmywam resztki tuszu do rzęs, który zdołał już całkiem się rozmazać. Następnie kieruję się w stronę wieszaka. Wisi na nim moja rozpinana, granatowa bluza. Wkładam dłoń najpierw do jednej, a następnie do drugiej kieszeni, choć nie ma tam mojej komórki. Zerkam do plecaka. Na szczęście znajduję telefon, leży na samym dnie. Odblokowuję go. Zero nowych wiadomości, zero nieodebranych połączeń.

Zaciskam wargi w wąską linię i wybieram z listy kontaktów numer Andreasa. Drżącymi dłońmi przykładam telefon do prawego ucha. Słyszę sygnał. Czekam kilka chwil.

Nie odbiera.

No dobra, jeszcze raz. Powtarzam poprzednią czynność. Nic. Kolejny raz wykonuję połączenie.

Tym razem włącza się poczta głosowa.

Z rezygnacją wygaszam telefon. Zdenerwowana obracam go w dłoniach przez kilka minut. Ostatecznie decyduję się na wysłanie wiadomości.

Do: Andi

Hey. Gdzie jesteś? Przepraszam.

Odkładam telefon na komodę, a następnie się o nią opieram. Poprawiam włosy, na tyle na ile to możliwe. Zerkam obok, w stronę drzwi, mając nadzieję, że niebawem się otworzą. I stanie w nich Andreas.

Nie wiem, czy jestem jakimś pieprzonym medium, ale dokładnie w tej chwili drzwi się otwierają.

Andreas stoi w progu. W dłoni trzyma foliową reklamówkę. Gdy tylko mnie zauważa, na jego twarzy maluje się smutek i współczucie. Podchodzę bliżej niego. Obdarowuję spojrzeniem każdy centymetr jego ciała. Na szczęście nie ma nigdzie jakichkolwiek obrażeń. Wypuszczam powietrze z ulgą.

– Hey... Przepraszam, musiałem wyjść żeby... – zaczyna, ale nie pozwalam mu skończyć.

– To ja muszę wyjść. I zniknąć z twojego życia.


[A/N]

No to ten, no... Mówiłam, że mnie znienawidzicie. Już szykuję schron.

#disconnected || andreas wellingerWhere stories live. Discover now