#2 cz.II

858 75 32
                                    

-Jadę po dzieci.

Mruknąłem podnosząc się z podłogi, odsuwając się od niego. Namjoon również wstał i chwycił moją rękę zanim odszedłem.

-Jedź bezpiecznie.

Powiedział, patrząc mi głęboko w oczy, a ja prychnąłem zirytowany. Wyminąłem go i zacząłem się ubierać. Zachowuje się tak, jakby nigdy nic nie miało miejsca. To było niedorzeczne i niedojrzałe.

Kiedy w końcu byłem gotów, ostatni raz posłałem Namjoonowi beznamiętne spojrzenie i wyszedłem zatrzaskując drzwi.

Stanąłem w miejscu przez moment. Po ich zamknięciu jakby wszystkie hamulce puściły, a ja po prostu wywrzeszczałem cały ból na klatce schodowej i wybuchłem straszliwym szlochem. W tym momencie miałem gdzieś sąsiadów, którzy na sto procent to usłyszeli. Gdzieś Namjoona, który pewnie też usłyszał.

-Dlaczego! Dlaczego zawsze ja!

Zalałem się słonymi łzami. Los nigdy nie był po mojej stronie i to wiedziałem od dawna. Straciłem już wszystko i wszystkich. Zostały mi tylko dzieci. Moje kochane sierotki.

Do dziś pamiętam dzień, w którym przyszliśmy razem do domu dziecka, mieszczącego się w Deagu. To było miesiąc po naszym ślubie. Gdy pierwszy raz ich zobaczyliśmy, byli tacy przestraszeni, płochliwi i nieufający. Kompletnie różnili się od swoich koleżanek i kolegów z ośrodka. To do mnie przemówiło. Widziałem w nich siebie za dzieciaka. Tym bardziej, że sam byłem z domu dziecka. Dlatego się tak boję. Bo tylko oni mi zostali, i tylko to jeszcze mogę stracić, a tego bym już na pewno nie przeżył.

Mój oddech był urywany i ciężki, co poskutkowało, że co kilka sekund pociągałem nosem.

-Seokjin, bądź silny. Chociaż raz w życiu. Nie dla tego idioty, nie dla siebie. Tylko i wyłącznie dla dzieci.

Wyprostowałem się podniesiony minimalnie na duchu i w końcu wyszedłem z budynku, by odnaleźć samochód na parkingu. Jedna z sąsiadek nawet mi się ukłoniła. Kiedy dostrzegłem czarne Suzuki, nacisnąłem przycisk pilota, aż wydał z siebie charakterystyczny dźwięk. Nie czekałem dłużej by wsiąść i jak najprędzej odjechać. Chciałem chociaż na chwilę się od tego odciąć. Odciąć od tego zdrajcy.

-Jestem tak naiwny.

Miasto było jakby ospałe, pochłonięte przez gęstą mgłę. Prawie nic nie widziałem przez szybę, ale jechałem bardzo ostrożnie. Przecież nie chciałem spowodować wypadku i przy okazji się zabić.

A przynajmniej nie dziś.

Ludzi też zbyt wiele nie chodziło po ulicach. Było mroźno, tylko cztery stopnie na plusie. Jednak mi osobiście to nie przeszkadzało bo i tak tego nie czułem. Byłem tak przepełniony sprzecznymi emocjami, że aż robiło mi się gorąco i słabo na raz. Ścisnąłem mocniej kierownicę i zagryzłem wargę.

Może i z ojcem nie miałem z górki. W sumie to, nigdy za mną specjalnie nie przepadał. Zawsze o wszystko obwiniał mnie i to mnie karał. Z jednej strony mu przebaczyłem, bo przecież nie byłem jego prawdziwym dzieckiem. Można, to zrozumieć. Byłem podrzutkiem. Nic dziwnego, że mnie nie kochał, bo nie jestem wart miłości nawet tej rodzicielskiej. Mimo to, to właśnie oni mnie adoptowali, a przynajmniej z namowy matki.

W przypływie chwili zwiększyłem prędkość, a oczy mi się zaszkliły. Nie chciałem znów płakać. Przecież miałem odebrać dzieci. Nie mogły zobaczyć mnie w takim stanie. W oddali zacząłem dostrzegać niewyraźny napis ,,Przedszkole Słoneczko", do którego maluchy uczęszczały. Znalazłem dogodne miejsce parkowania i wysiadłem z samochodu, by pędem ruszyć do wejścia. Po uchyleniu drzwi, buchnęło we mnie ciepłe powietrze, a mnie przeszedł zimny dreszcz. Kierowałem się do sali z przedziałem ,,zerówka", która mieściła się na końcu długiego, kolorowego, poobwieszanego dziesiątkami prac dzieci korytarza.

Prince of darkness «~NAMJIN~»Kde žijí příběhy. Začni objevovat