#37

696 48 4
                                    

Natasha upiła łyk whiskey ze szklanki, którą wcześniej zabrała z barku Tony'ego. Przełknęła trunek, krzywiąc się lekko, bo twarz nadal bolała ją po ostatnim incydencie z Jules w roli głównej. Poprawiła włosy, które opadły jej na twarz i ponownie pociągnęła łyk.

W pokoju panował całkowity mrok, bo Natasha zasłoniła nawet okna, żeby żadne światła nie docierały do jej oczu. Miała dość. Po prostu. Jules nie było od trzech dni, podobnie jak Marii, która ją zabrała, tym samym ratując Romanoff życie. Natasha czuła obrzydzenie do samej siebie. I była całkowicie pewna, że reszta drużyny czuła do niej to samo. Dlatego nie wychodziła ze swojego pokoju, nie chciała psuć innym nastroju. Kilka razy Wanda próbowała zaprosić ją na obiad, ale Natasha uprzejmie odmawiała. Nie chciała krzywdzić dziewczyny, ale jednocześnie nie mogła się zmusić do wyjścia z pokoju. Steve odwiedził ją kilka razy, ale Rosjance po niedługiej chwili udawało się pozbyć Rogersa. Od tamtego momentu dali jej spokój. Czasami słyszała przez drzwi ich rozmowy, ale nigdy nie wchodzili do środka. Jeśli miała być szczera, wcale jej to nie przeszkadzało.

- Przynajmniej wciąż mamy siebie - mruknęła, unosząc szklankę na poziom oczu i uśmiechając się krzywo.

Rozległo się pukanie do drzwi. Natasha spojrzała w ich kierunku i jęknęła. Dopiła whiskey jednym haustem i wstała chwiejnie. Podeszła powoli do drzwi i uchyliła je na tyle, żeby mogła tylko przez nie wyjrzeć. Leo stał oparty o framugę, a na jego twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech, kiedy tylko jego oczy trafiły na zielone tęczówki Natashy.

- Mogę na chwilę? - zapytał i nie czekając na jej odpowiedź wszedł do środka.

Natasha stanęła jak wryta parząc się na chłopaka, który usiadł na łóżku i popatrzył w jej kierunku. Musiała przyznać, że była pod wrażeniem. Większość ludzi zazwyczaj bała się spojrzeć na nią, a Leo jak gdyby nigdy nic właśnie rozsiadł się na jej łóżku. Zamknęła za nim drzwi i skrzyżowała ręce na piersiach.

- Co ty tu robisz? - zapytała ochrypłym głosem. Sama zapomniała nawet kiedy ostatni raz rozmawiała z kimś głośniej niż szeptem. Kiedy w ogóle z kimś rozmawiała.

- Pomyślałem, że może ci być smutno samej. Poza tym mam coś dla ciebie.

Wyciągnął przed siebie rękę z pudełkiem i sztućce. Natasha podeszła do niego powoli, żeby nie widział jak się zatacza i wzięła od niego pakunek. Powąchała go i uśmiechnęła się sama do siebie.

- Zabrałem Wandzie z garnka, dlatego mam nadzieję, że docenisz moje starania. Prawie nie straciłem palców, kiedy zamachnęła się na mnie chochlą.

Potem wyciągnął z kieszeni bluzy kolejną butelkę whiskey i jeszcze jedną szklankę. Natasha usiadła na ziemi, a Leo po chwili zszedł z łóżka i usadowił się obok niej. Jak gdyby nigdy nic. Natasha naprawę była pod wrażeniem. Ale jednocześnie nie do końca rozumiała motywację chłopaka. Nalał sobie alkoholu, a potem na nowo uzupełnił szklankę Rosjanki, która pociągnęła potężny łyk. Siedzieli w ciszy, która sprawiała, że Natasha zaczęła czuć się nieco niezręcznie. Jeszcze chyba nigdy nie była z Leonardem Denvisem sam na sam i nawet nie wiedziała co powiedzieć. Dlatego ucieszyła się, kiedy to on zaczął rozmowę.

- Jeśli cię to pocieszy, to nikt cię tu nie ocenia.

Natasha zaśmiała się gorzko i pokręciła głową.

- Nie muszą. Czyny mówią wszystko. A moje były okropne - umilkła, żeby upić łyk. Coś przyszło jej do głowy. - Byłeś tam w dniu pożaru, prawda? Mieszkałeś z nią.

Leo pokiwał głową i sam pociągnął niewielki łyk. Natasha była prawie pewna, że ukrywał skrzywienie.

- Byłem. Patrzyłem jak dom płonął - Popatrzył na nią z powagą - Ale musisz wiedzieć, że nikt w nim nie zginął. Poza tym pożar nie był twoją winą. To agenci Hydry go podłożyli.

New HeroesWhere stories live. Discover now