#33

876 51 9
                                    

Jules leżała w łóżku przykryta kołdrą pod samą szyję z książką pożyczoną od Wandy. Jednocześnie bawiła się jedną ręką wisiorkiem, który kilka dni wcześniej oddała jej Natasha. Zgubiła go ponad rok temu, podczas wydarzeń na zaporze. Myślała, że na dobre. Żałowała, że straciła na zawsze łańcuszek jej matki i zawieszkę, którą Natasha podarowała jej na urodziny. Kiedy Romanoff przyszła do niej z małym zawiniątkiem i nieodgadnioną miną, po czym położyła jej go na kolanach i wyszła, Jules była naprawdę ciekawa co w nim było. Chyba jeszcze nigdy w życiu nie była tak szczęśliwa, jak widząc łańcuszek przechowany dla niej przez Natashę przez ponad rok, podczas całej jej nieobecności. 

Usłyszała pukanie do drzwi. Wygrzebała się spod kołdry i poduszek, podeszła do drzwi. Leo stał z rękami w kieszeniach jeansów i w białym podkoszulku. Patrzył na nią niebieskimi oczami, ale za to bez swojego firmowego uśmiechu na twarzy. Rzucił jej przelotne spojrzenie, a Jules bez słowa odsunęła się, przepuszczając go w drzwiach. Jego widok w środku nocy, ubranego i w pełni obudzonego, sprawiał, że czuła niepokój. Leo wszedł i stanął na środku pokoju, jakby nie wiedział co ze sobą zrobić. Dziewczyna zamknęła drzwi i oparła się o nie, patrząc na niego. Czekała aż zrobi jakiś ruch, bała się wydobyć z siebie najcichszy dźwięk. Bała się go spłoszyć. A Leo wyglądał na zagubionego i przestraszonego. 

- Nie przeszkadzam? - odezwała się cicho, podchodząc bliżej. 

Chłopak odwrócił się do niej i wyciągnął ręce z kieszeni. Przygładził włosy, żeby następnie je zmierzwić, do poprzedniego stanu chaotycznego nieładu. Uśmiechnął się krzywo. 

- O drugiej nad ranem? Raczej dziwne pytanie. 

Wskazała mu łóżko, żeby usiadł. Leo przez chwilę się wahał, ale nie usiadł. Przełknął ślinę, wsadzając ręce znów do kieszeni, tym razem tylnych. 

- Nie mogłem spać. A wiedziałem, że ty też nie śpisz - Leo miał zachrypnięty głos, niepodobny do jego głosu. Jules nie chciała nawet pytać skąd wiedział, że nie śpi. 

- Koszmary?

Nie tylko on miał z nimi problemy. Jules miała wrażenie, że wszyscy w wieży mięli koszmary, bo wiele razy kiedy włóczyła się po korytarzach, jeszcze na głodzie, słyszała krzątaninę w wielu pokojach. Nie musiała zaglądać im do głów, żeby wiedzieć, że mają taki sam problem jak ona. I szczególnie jej to nie dziwiło. 

- Jak kiedyś. Ale ostatnimi czasy są coraz częstsze. Mam powoli tego dość. 

Jules weszła z powrotem do łóżka, zajmując na powrót wcześniejsze miejsce. Odłożyła książkę na stolik nocny i uśmiechnęła się do Leo delikatnie. Poklepała miejsce obok siebie, znów prosząc żeby usiadł. Tym razem spełnił jej prośbę. Wlepił wzrok w podłogę i usiadł w pewnej odległości.

- Chcesz o tym pogadać? - Jules starała się nadać swojemu głosowi jak najspokojniejszy ton. Leo pokręcił głową, na co dziewczyna zmarszczyła brwi. - To czemu przyszedłeś. 

- Kiedyś to mi pomagało. Pamiętasz? - na jego usta wstąpił krzywy uśmiech. - Przychodziłem w nocy do ciebie, kiedy nie mogłem spać. Albo kiedy ty nie mogłaś spać. Zrzucaliśmy wszystkie koce z łóżka i spaliśmy na podłodze, wyobrażając sobie, że jesteśmy pod gołym niebem.

Jules zaśmiała się.

- Byliśmy dziećmi. 

Niebieskie oczy Leo skrzyżowały spojrzenie z jej szarymi tęczówkami. On jako jeden z niewielu nigdy nie bał się kontaktu wzrokowego, mimo że wiedział, jak to się może skończyć. A jednak, był jedną z niewielu osób, którym ufała. I które ufały jej. 

New HeroesKde žijí příběhy. Začni objevovat