#25

1K 71 3
                                    

- To był ciężki dzień, co?

Steve uśmiechnął się szeroko do Natashy, która wycierała właśnie twarz ręcznikiem. Siedzieli razem na podłodze w sali treningowej, popijając wodę. Romanoff odgarneła spocone włosy z czoła, po czym spojrzała na Rogersa ukradniem

- Cały ostatni miesiąc był ciężki. - stwierdziła i upiła kolejny łyk wody.

Miała wrażenie, jakby to wszystko zaczęło ją przerastać. Cała ta sprawa z porwaniami, a do tego jeszcze Jules. Wiedziała, że dziewczyna coś przed nią ukrywa, ale nie chciała naciskać. Wiedziała, jak ludzie przyparci do muru zaczynaja się szybko wycofywać i nie chciała, żeby to spotkało je obie. Miała zbyt dużo do stracenia.

- To prawda. - Steve przysunął się nico do niej i szturchnął ją w ramię- Jak się czujesz?

Natasha westchnęła i przetarła twarz dłonią. Odchylała się i oparła o ścianę, po czym westchnęła. Jak się czuła? Sama nie była tego do końca pewna. Z jednej strony była szczęśliwa jak jeszcze nigdy nie była. Miała wszystko czego potrzebowała do życia, a przede wszystkim, i co było dla niej najważniejsze, miała wszystich, których potrzebowała do życia. A z drugiej strony czuła się rozbita i zagubiona, bo nie potrafiła poskładać swojego świata do kupy. I męczyła się już z tym od roku.

- Nie wiem.- pokręciła głową.- Dziwnie. Cała ta sytuacja... I Jules dalej tu jest.

Steve uśmiechnął się i objął ją ramieniem, jak przyjaciel przyjaciółkę. Uśmiechnęła się pod nosem i położyła mu głowę na ramieniu. Siedzieli tak przez następne dwadzieścia minut, nic nie mówiąc. Ale nie musieli rozmawiać. Cisza wyrażała wszystko, czego oni nie umieli. Steve zdecydowanie był jedną z osób, których potrzebowała do życia.

*

Jules siedziała niemal w całkowitej ciemności. Jedyne światło, jakie dochodziło do pokoju było światłem ulic, znajdujących się daleko pod nimi. Z salonu dochodziły ją ciche śmiechy pozostałych członów drużyny, zwłaszcza Wandy i Tony'ego. Dochodziła dziesiąta wieczorem, a ona siedziała a w pokoju od skończenia obiadu. Powiedziała im, że ma dużo pracy, a nikt nie trudził się zadawaniem pytań, co zdecydowanie było jej na rękę. Dzisiaj czuła się wyjątkowo źle. Przez cały poprzedni wieczór myślała nad słowami Marii i choć nie chciała dopuścic do siebie tej myśli, to wiedziała, że kobieta miała rację. To nie tak, że Jules nie chciała odstawić morfiny. Naprawdę chciała i starała się każdego dnia. Znajdowała sobie tak wiele rożnych zajęć, żeby tylko odciągnął własne myśli od bólu. Sama nie potrafiła tego zrobić, a nie była też na tyle silna, żeby prosić kogoś o pomoc. To zdecydowanie ją przerastało.
Podeszła do okna i wlepiła wzrok w setki małych światełek poruszających się po ulicach Nowego Jorku. Tak wiele żyć w jedym miejscu, tak wiele rożnych historii wartych uwagi i wysłuchania. Tak wiele miłości, radości i złamanych serc. Może dlatego ona była tak daleko od tego wszystkiego. Wstała. Nie mogła już dłużej odciągać własnych myśli od bólu, który promieniował niemal na całe ciało od ramienia. Starała się oddychać głęboko i spokojnie, ale słabo dawała sobie z tem radę.

- To tylko moja wyobraźnia. Ten ból nie jest prawdziwy. - mruknęła sama do siebie. Nie zabrzmiało to przekonująco.

Usiadła na łożku. Nie umiała znaleźć sobie miejsca. Lekarze mówili jej, że to ból fantomowy, że tak naprawdę go nie ma. Choć najcześciej pojawia się on u osób po amputacjach, to Jules rownież go odczuwała. Niezmiennie od prawie roku. Jej wzrok padł na ostatnią dawkę morfiny, która stała w fiolce na komodzie. Podeszła powoli i wzieła ją do ręki. Przez chwilę obracała ją w palcach wspomaganych metalową protezą. Chciała poczuć cokolwiek, chociażby zimno bijące od buteleczki, ale jedyne co czuła to ból. Ścisnęła ją w dłoni. Miała tego dość. Miała dosc bycia słabą. Z satysfakcją patrzyła, jak szkło zgniata jej się w dłoni z głośnym trzaskiem, a zawartość buteleczki spływa jej po palcach. To była ostatnia jaką miała, a była świecie przekonana, że teraz Maria dokładnie będzie pilnować zawartości szafek sali szpitalnej.

- Dam radę.

New HeroesWhere stories live. Discover now