Rozdział 32

579 61 69
                                    

Sara

Wizja nocowania u Dąbrowskiego była dla mnie co najmniej przerażająca. Chyba nie było to nic dziwnego po tym, jak próbował mnie zgwałcić? Jego wyjaśnienia podzieliłam na pół. Szczerze mówiąc nie wierzyłam w jego pełną wersję. Miałam mętlik w głowie, chociaż.. może powinnam ująć to inaczej.. Twierdziłam, że Jan nie powiedział mi wszystkiego. Ale czy na pewno chciałam wiedzieć więcej na ten temat? Zdecydowanie nie teraz. Nie dziś. Pomimo wielu obaw zgodziłam się zostać dziś z Jasiem. Wiedziałam, że kiedy dojdzie do siebie znowu zacznie traktować mnie jak szmatę, ale miałam stanowczo zbyt miękkie serce, aby tak po prostu zaśmiać mu się w twarz i wyjść. On na pewno by tak postąpił. 

Ale ja nie jestem jak on.

Janek

-To.. gdzie mam spać?-spytała Sara. Oboje staliśmy w odległości kilku metrów od siebie. Mierzyliśmy się wzrokiem. 

-Ze mną-odparłem pewnie, jednak dopiero po chwili dotarło do mnie to, co powiedziałem. Słysząc te słowa dziewczyna omalże nie zachłysnęła się powietrzem.

-Szczerze mówiąc nie takiej odpowiedzi się spodziewałam-odparła, mierząc mnie zaskoczonym spojrzeniem.- Myślałam, że powiesz coś w stylu: "jak to gdzie? Na ziemi."

Uwierz, ja też.

-Dziś nie mam siły na bycie wrednym, masz szczęście-odparłem, próbując zabrzmieć obojętnie. W rzeczywistości serce zaczynało bić mi coraz mocniej na myśl o Sarze, która pomimo tego wszystkiego, co jej zrobiłem chce ze mną zostać i się mną przejmuje. Chociaż.. Czy Sara mogłaby się mną przejmować? 

-Oh, dziękuję za łaskę-dziewczyna dygnęła z lekką kpiną w głosie.- Mimo wszystko wybieram kanapę. 

Zapewne uznała moje słowa za żart. I dobrze. Przez desperację plotę głupoty.

•••

Sara

Tak jak chciałam, ostatecznie skończyłam na kanapie w salonie. Ciężko mi było zasnąć. Przebywałam sama, w ciszy, ze swoimi myślami. To nie było dla mnie dobre, zważywszy na to, że w ostatnim czasie skupiały się one na samych negatywach. Czułam, że wraz z ponownym pojawieniem się Jana w moim życiu, moje problemy narastają. 

Z rozmyśleń wyrwał mnie dźwięk tłuczonego szkła. Dobiegał on z górnego piętra, najprawdopodobniej z pokoju Jana.

Co ten idiota wyprawia o tak późnej godzinie?

Hałas sprawił, że poczułam dreszcz przechodzący przez całe moje ciało. Wystraszyłam się nie na żarty. Chociaż.. Eh, nie ma się co nim przejmować. Próbowałam to sobie wmawiać przez najbliższy czas, jednak minuty zaczęły dłużyć mi się nieubłagalnie. Okej, nie zaznam spokoju, dopóki nie sprawdzę, co ten idiota znowu odpierdala i porządnie go nie opierdolę. 

Mozolnym ruchem podniosłam się z kanapy. Energicznym krokiem zaczęłam iść w stronę pokoju Jana. W głowie już zaczęłam układać formułki, jakimi go obrzucę, kiedy go zobaczę. Ten idiota nie będzie mnie straszyć w środku nocy, o niee! Z impetem chwyciłam za klamkę. 

-Jan, Ty skończony..-zaczęłam, jednak nie dane mi było dokończyć. To, co zobaczyłam sprawiło, że znieruchomiałam. Na okiennym parapecie siedział Jan. W jednej ręce trzymał odłamek szkła, który najprawdopodobniej pochodził ze stłuczonego wazonu, który leżał tuż obok szeroko otwartego okna. Wokół niego roznosiło się mnóstwo krwi, która głównie sączyła się z jego ręki. Na ten widok zasłoniłam usta rękoma. Nie potrafiłam nic z siebie wykrztusić. W moim sercu pojawiło się bardzo bolesne uczucie. 

-Wyjdź stąd-powiedział Jan ochrypłym głosem. Potrzebowałam chwili, żeby się otrząsnąć. Podeszłam do niego i wyrwałam mu z ręki kawałek szkła; najwyraźniej zbyt gwałtownie, bo chwilę później na mojej dłoni również znalazło się niewielkie nacięcie. Ale to nie było teraz najważniejsze.

-Mój Boże, Jan, co Ty chciałeś zrobić?-spytałam cicho, nie mogąc pozbierać myśli.Czułam, że cała się trzęsę.- Zadzwonię po pogotowie.

-Nie zrobisz tego-syknął chłopak.- Spróbuj tylko, a gorzko tego pożałujesz.

-Zejdź z tego okna-nakazałam podniesionym głosem, po czym pociągnęłam go za nienaruszone jeszcze ramię. 

-Nie będziesz mi mówić, co mam robić-chłopak próbował mnie odepchnąć, jednak ja nie dawałam za wygraną.

-Zejdź, bo jeszcze stanie się nieszczęście-krzyknęłam. Jan był ode mnie stanowczo silniejszy, więc po jakimś czasie naszej szarpaniny zaczęłam bardzo słabnąć.

-Nikt nie pozwalał Ci tu wejść-odparł chłopak, po czym popchnął mnie tak mocno, że upadłam na podłogę. W moich oczach zaczęły gromadzić się łzy bezsilności. Brunet chyba potrzebował chwili, aby coś go ruszyło. Zaczął się we mnie wpatrywać. Posłusznie zszedł z parapetu. 

-C-chciałeś się zabić?-spytałam, próbując zapanować nad moim łamiącym się głosem. 

-Nie-odparł chłopak, kucając przede mną.

-Kłamiesz.

-Nie musisz mi wierzyć. Skoro wiesz lepiej, po co zadajesz mi takie pytania?

-A-a jak to wygląda?!-krzyknęłam pretensjonalnie.- Siedzisz na parapecie z zakrwawioną ręką i odłamkiem szkła w dłoni i... i..-do ostatniej chwili próbowałam powstrzymać łkanie. 

-Chciałem.. odreagować-powiedział Jan, wzdychając.- Nie naciąłem sobie rany, która doprowadziłaby mnie do śmierci. Po prostu tak sobie radzę z problemami. 

-To najgorszy możliwy sposób!-odparłam, cała drżąc. Pozwoliłam łzom mimowolnie spływać po moich policzkach. Chciałam ukryć twarz w dłoniach, jednak Jan skutecznie mi to uniemożliwił. 

-Dlaczego płaczesz?-spytał. Miałam ochotę uderzyć go teraz prosto w twarz, ale patrząc na stan jego ręki powstrzymałam się. 

-Bo myślałam, że chcesz popełnić samobójstwo! Jak możesz zadawać mi takie pytania?!-odparłam ze zdenerwowaniem. 

-Tak bardzo zabolała Cię ta myśl?-brunet dociekał, jakby nie dowierzając. Sprawiał, że coraz bardziej się wkurzałam. 

-Oczywiście, że tak, Ty skończony idioto!- Z moich oczu zaczęło płynąć coraz więcej łez. 

-Przecież mnie nienawidzisz.

-Przestań ciągle to powtarzać-krzyknęłam. Skąd możesz wiedzieć, co czuję? - I nie rób już tak nigdy więcej. Obiecaj mi- przez cały czas wpatrywałam się oczekująco w oczy Dąbrowskiego.-Rozumiesz, co do Ciebie mówię?

-Obiecuję-szepnął, po czym ostrożnie przysunął mnie do siebie. A ja, jak mała dziewczynka dałam upust swoim emocjom i wylałam z siebie wodospad łez.





Closer to the border || JDabrowskyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz