Rozdział 5

522 78 20
                                    

Kilka minut po rozmowie z Jankiem wyszłam z baru. Uderzył we mnie silny powiew wiatru. Byłam wściekła.

Cóż, myślałam, że zostanę w tym barze na nieco dłuższy czas..

Ups, pomyliłam się.

Ciężko mi było iść szybko w wysokich obcasach, jednak zimne powietrze napędzało moje tempo. Po pewnym czasie wiatr przestał być już taki silny. Po ulicach roznosił się już tylko stukot moich butów. Czułam się nieswojo będąc praktycznie jedyną osobą na ulicy. Aby dodać sobie otuchy, zaczęłam cichutko nucić jedną z piosenek Nickelback. Nagle usłyszałam trzask gałęzi. Gwałtownie odwróciłam wzrok.

Pustka. 

Spokojnie Sara, nie ma się czego bać. To na pewno tylko jakieś zwierzątko z parku. 

Zaczęłam głośniej nucić piosenkę. Chwilę później do moich uszu dobiegł szelest krzewów. Moje serce zabiło dwa razy szybciej. Przyśpieszyłam. Obcasy nie dawały mi możliwości biegu, co jeszcze bardziej napędzało mój strach. To nie brzmi jak zwierzę. Ale.. zaraz, zaraz..

- Jan, jeżeli to Ty próbujesz mnie nastraszyć, to wiedz, że w ogóle się Ciebie nie boję, Ty chory pojebie!-zawołałam głośno. Nie uzyskałam żadnej odpowiedzi, ale byłam niemalże stuprocentowo pewna, że to Dąbrowski robi sobie ze mnie żarty. Lubił mnie straszyć. 

Hałas umilkł. Odetchnęłam z ulgą, po czym weszłam na teren mojego domu. 

Janek

Pomimo tego dziwnego i obrzydliwego incydentu zostaliśmy z FIlipem w klubie do samego końca imprezy. Potem każdy z nas poszedł w swoją stronę. Filip pojechał do domu, ja poszedłem z grupką panienek do pobliskiego hotelu. Mimo to rano jak zwykle uwinąłem się z pokoju, zanim moje towarzyszki zdążyły się obudzić. Pojechałem taksówką do swojego domu. Ogarnąłem ubrania i obmyłem twarz. Tej nocy nie piłem za dużo, więc zdążyłem wytrzeźwieć na tyle, aby po południu już móc prowadzić samochód. 

•••

Zanim się obejrzałem siedziałem za kierownicą mojego auta, zmierzając ku przedmieściom Warszawy. Zaparkowałem przed białym, doskonale znanym mi domem. Wysiadając z samochodu natrafiłem na ciepły uśmiech mojej byłej sąsiadki, która akurat zauważyła mnie ze swojego ogródka.

-Dzień Dobry Jasiu-powiedziała z uśmiechem.- Jak miło Cię widzieć. Twoja mama już nie mogła się doczekać, aż przyjedziesz.

-Dzień Dobry pani Chojnacko- odparłem, również się uśmiechając.- Wiem, ale niestety nie mogę przyjeżdżać do niej częściej, niż na weekendy. Dużo pracuję.

-Zdaję sobie z tego sprawę-dodała kobieta z nutką współczucia.

-Dobrze, że moja mama ma taką dobrą opiekunkę, jak pani -dodałem pocieszająco. 

-Miło mi, że tak mówisz, ale oboje wiemy, że nie jestem w stanie zabrać całego jej bólu..

-Wiem. Niech się pani nie przejmuje. I tak pani już wiele dla nas robi. Ja.. pójdę już, mama zapewne się niecierpliwi.

Po tych słowach pożegnałem sąsiadką i wszedłem na teren mojego rodzinnego domu. 

Do teraz nie mogłem uwierzyć, że taka życzliwa osoba jak pani Chojnacka może być spokrewniona z.. Sarą. Były zupełnymi przeciwieństwami. Cóż, pewnie jej córka przejęła większość genów po swoim ojcu. Było mi jej żal, ale naprawdę była osobą godną podziwu. Jako jedyna z rodziny Chojnackich nie przejmowała się opinią publiczną po tym, jak jej mąż trafił do więzienia. Sara wręcz przeciwnie. I chociaż jej nienawidziłem i strasznie mnie denerwowała, nie mogłem słuchać, jak inni z niej szydzą. Czy to jej wina, że ma takiego ojca?

W sumie to w tym momencie zaprzeczyłem sam sobie. Przecież jeszcze niedawno sam zagroziłem jej, że zamieszczę w "Lodge" artykuł o jej tacie. Ja.. wyrzuciłem to z siebie w przypływie emocji. Byłem wściekły, bo Klementyna wywaliłaby mnie na zbity pysk, gdybym nie namówił Sary na tą współpracę. A ktoś przecież musi opłacać leczenie mojej mamy. Żałuję, że powiedziałem jej coś takiego, ale cóż, duma chyba nigdy nie pozwoli mi na to, żeby ją przeprosić.

Zacząłem nerwowo macać kieszenie od spodni. Wyciągnąłem z jednej z nich klucz. Ręce strasznie mi się trzęsły. Minęła chwila, zanim odkluczyłem drzwi od domu. Ostrożnie wszedłem do środka. Cicho zamknąłem za sobą drzwi, po czym powędrowałem do pokoju mojej mamy.

-Halo? -szepnąłem, wychylając się zza szpary.- Mogę wejść? 

W pokoju panował półmrok. Na łóżku leżała moja mama. Uśmiechała się do mnie, chociaż ja w jej twarzy i tak widziałem wyniszczenie przez chorobę i ból. Starałem się jednak stwarzać pozory nieświadomego powagi sytuacji. 

-Oczywiście -odparła zachrypniętym głosem.- Wejdź, skarbie.

-Przywiozłem Ci lekarstwa-rzekłem, siadając na skraju jej łóżka.- Jak się czujesz?

-Dziękuję kochanie. Czuję się.. lepiej-sapnęła, po czym zakaszlała głośno.- Wybacz. Nie rozmawiajmy o mnie. Jak Ci idzie w pracy? Piszesz jakiś nowy artykuł? 

-Tak. Idzie mi bardzo dobrze, mamo. Mam nawet szansę na awans-powiedziałem z uśmiechem.

Nigdy tak naprawdę nie pokazałem mamie żadnego mojego artykułu. Ona sama nie mogła kupić sobie gazety, a ja nie chciałem, żeby wiedziała, że moja praca polega na publicznym poniżaniu ludzi.

Nigdy nie pochwalała czegoś takiego.

Dziś Jasiu ukazany z trochę lepszej strony.

Miłego wieczoru ♥

Closer to the border || JDabrowskyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz