»Chapter-37«

6.9K 341 18
                                    

- Gdzie mnie prowadzicie? - pytam kiedy już od dłuższego czasu oboje mnie gdzieś ciągną. Opieram się, przez co moje ręce zaczynaj boleć. Jak się kąpałam widziałam ile miałam siniaków na ciele, przez nich będzie ich jeszcze więcej.

Kiedy wychodzimy z zamku otula mnie zimny podmuch wiatru. Zdążyło zrobić się już ciemno, świeci tylko księżyc, ale co on da. Idę boso po drewnianym moście, a moje stopy robią się zimne.

Gdzie oni do cholery mnie prowadzą? Nie podoba mi się to.

Idziemy teraz po piasku i słyszę w oddali szum fal. Morze? 

Zaczynam się jeszcze bardziej szarpać i zapierać się nogami tyle, na ile mam siły. 
Nigdy nie lubiałam wody.

Padam na ziemię, a oni ciągną mnie po niej jak worek. Podnoszę głowę do góry, by nie najeść się piasku. 

No dobra, chciałam umrzeć, ale nie w taki sposób. 

Łzy zaczynają kapać mi z oczu, mocząc jednocześnie moje włosy spadające na twarz.

Już po mnie.

Mężczyźni zatrzymują się i puszczają mnie, a ja niczym kołoda padam na podłoże. Podnoszę się szybko do pozycji siedzącej i widzę ognisko, a w okół niego mężczyzn pijących wino i pieczących coś na patyku.

Przełykam ze strachem ślinę kiedy wszystkie pary oczu zwrócone są na mnie.

- Przynieśliśmy wam zabawkę. - stwierdza jeden z idiotów co mnie ciągną. 

Jak to zabawkę...

Szybko wstaję na równe nogi i już chcę uciekać, ale w porę mnie zatrzymują.

- Pomocy! - krzyczę, ale dostaję w twarz. Od razu łapię się za bolące miejsce, a łzy jeszcze bardziej płyną z moich oczu.

I tak by nikt ci nie pomógł. - śmieje się moja podświadomość.

Jeden z mężczyzn wstaje i odbiera mnie od strażników.

- Dziękujemy, za przesyłkę. Na pewno z niej skorzystamy. - uśmiecha się do nich złowieszczo.

- Kiedy z nią skończycie, najlepiej wrzućcie ją do morza. - wskazuje głową jeden ze strażników. 

Sztywnieję i zaczynam się trząść. Nie wiem czy z zimna czy ze strach. Może obydwa naraz? 

Mężczyzna obok mnie marszczy brwi.

- A jak jeszcze będzie żyła? - pyta. 

- To ją utopcie. Proste i logiczne. - stwierdza. Oboje salutują i odchodzą.

Strach wkrada się do mojej krwi, natleniając tym wszystkie komórki ciała. 

Mężczyzna ciągnie mnie w stronę ogniska, jednocześnie pokazując  pozostałym. 

Zaczynam się z nim szarpać, ale słyszę tylko jego chichot. Kilku mężczyzn wstaje i podchodzi do mnie.

- Ciekawe czy dziewica. - pytają się na wzajem, a ja sztywnieję. Nie to nie może być prawda.

Jeden z nich chwyta mnie w talii i podnosi sukienkę. Zaczynam piszczeć i się wyrywać. 

Płaczę i krzyczę. Może ktoś mnie usłyszy. Boję się co mogą mi zrobić. Są nieprzewidywalni, a w dodatku jest ciemno. 

Wzdrygam się kiedy któryś z nich chwyta mnie za pierś, lekko ściskając. Od razu strącam jego rękę. Jest mi niedobrze i boję się, że mogę zwymiotować.

Jeden mężczyzna nagrzewa haczyk do czerwoności, a drugi ciągnie mnie w stronę ogniska.

- Co to? Szata dziewictwa? - pyta wskazując głową na moją białą już poplamioną i rozdartą suknię. - Już nie będzie ci potrzebna. - stwierdza, a strach we mnie rośnie nieubłaganie szybko.

Zaczynają popychać mnie z rąk do rąk, śmiejąc się jednocześnie z mojej zguby. Kręci mi się w głowie, a obraz zaczyna się zamazywać. 

Nie mogę teraz zemdleć, jeśli to zrobię zgwałcą mnie, to pewne.

- Dawajcie ją tu. - rzuca mężczyzna z nagrzanym  haczykiem. Łapią mnie w tali  i niosą do niego. Boję się ich, kopię i krzyczę, ale to na nic.

Mężczyzna mierzy haczykiem w moją szyję.

- Żegnaj się z życiem.

                                                                                   *  *  *

< Perspektywa Zayna >

Kurwa nosi mnie jak chuj. Toczę ze sobą wewnętrzną walkę czy wrócić do Meragni i walczyć dla niego. Odbiłbym wtedy Bellę. Oczywiście, odstawiłbym ją do jej domu  po dobrej stronie. Nie sądzę by chciała wrócić do Harrego. Nadal nie mogę ścierpieć faktu, że Bella go w tedy uratowała. Wyszło by to nam obojgu na dobre, gdyby jednak był trupem.

Ona jest taka ciężka do zrozumienia. Najpierw mówi, że jej na mnie zależy, a potem wychodzi za Harrego. Najbardziej odczuwam brak Belli, kiedy była obok mnie, a ja wiedziałem i wiem nadal, że już nigdy nie będzie moja.

Przewodnią myślą mego życia jest ona. Gdyby wszystko przepadło, a ona jeden pozostała, to i ja istniałbym nadal. Ale gdyby wszystko zostało, a ona zniknęła, wszechświat byłby dla mnie obcy i dziwny, nie miałbym z nim po porostu nic wspólnego.

Nigdy nawet nie pomyślałbym, że aż tak mocno ją pokocham. 

Za mocno.

- Wszystko dobrze panie? - pyta moja gosposia, ścierając kurz z wielkiego stołu. Nie kurwa nie jest w porządku.

- Tak. - kłamię i przestaję chodzić  w tę i  z powrotem.

Wzdycham sfrustrowany i wychodzę z zamku. Już wiem co muszę zrobić.

                                                                                    *  *  *

Po parunastu minutach kieruję się  pisakiem do zamku Merangi. Widzę kilku żołnierzy  świętujących nad morzem, paląc ognisko i wrzucających coś do morza. Jakiś worek? Pełny worek. Pewnie mają w nim butelki po piwie i inne odpady. . Straż mnie przepuszcza i wchodzę do sali głównej. Już mam go wołać, go  ale w porę wychodzi z jakiegoś pomieszczenia.

- O proszę, koga ja tu widzę ? - pyta zdumiony i wiem, że spodziewał się mojej wizyty. Nie jest dobrym aktorem. Królem też nie. Swoją drogą nie wiem po co Abbar i Ordonis podzielili swoje państwo na dwie części, oddając mu tą drugą. Wychodzi na to, że moje państwo jest najpotężniejsze i największe. Z resztą, taka prawda.

- Dobrze wiesz po co tu przyszedłem. - mówię mu panując nad moją agresją.

- No nie wiem. - stwierdza popijając herbatę. Zaraz wezmę i obleję mu nią cały ryj.

Unoszę porozumiewawczo brwi, a on wydaje z siebie cichy odgłos, jakby wpadł na jakąś genialną myśl, ale potem znowu wraca do twarzy idioty.

- Nie wiem. - stwierdza.

Wzdycham zirytowany.

- Przyszedłem po Belle.

- Naprawdę? - dziwi się. A ja kręcę głową by nie zaczynał grać głupka. Źle by się to dla niego skończyło. - Nie ma jej tu. - stwierdza, a ja marszczę brwi.

- To gdzie jest?

- Oddałem ją strażnikom. Nie chciałeś jej więc była mi niepotrzebna. Chyba, zabawiają się z nią nad morzem. - uśmiecha się przebiegle, a z mojej twarzy odpływa krew. Ten worek  co wrzucali do wody nie był ze śmieciami. 

Broken the law-My black angel➡ ZM✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz